środa, 22 czerwca 2016

Wróg objawia się zawsze tam, gdzie jest najmniej oczekiwany

Znowu on...


Tydzień później...
-To tutaj-wskazała Amazonka dym nad drzewami-Królową trzymają pod strażą.
-Kinga zachodzi obóz od wschodu, a ja rozciągam kolumnę północ-wschód-objaśniła Sophie-Na znak Alwina wy atakujecie.
Zamaskowane dziewczyny wykonały gest zrozumienia za pomocą włóczni. Kolumna dziewczyn ruszyła za Casterwilką, a druga podążyła za Kingą. Alwin zwinnie wspiął się na drzewo, a w jego ślady poszła Mey. Chłopak ostrożnie przemieszczał się po gałęziach wysokich roślin. Zdecydowanie lepiej radziła sobie znacznie mniejsza i lżejsza Wiola. Po kilkunastu minutach spaceru znaleźli się nad wioską Jaszczuroludzi. Mey położyła dłoń na ramieniu niżej usadowionego chłopaka.
-Co sądzisz o tej sytuacji?-zapytała szeptem.
-A co mam sądzić? Jeśli ta Hipolita zgodzi się to sprowadzimy Amazonki do Europy. Tylko to wiele nam nie daje. Spirala jest silniejsza niż kiedykolwiek mogła być.
-Chodziło mi raczej o Tytany-podrapała się po głowie.
-A to? Kocham fantastykę, a to niemal jak spełnienie marzeń, choć w okrutnej formie-strzelił dziwnie oczami i rozmarzył się.
Dziewczyna westchnęła, ale po części przyznała mu rację. Świat fantastyczny fascynuje wielu, ją również. Chłopak wykonał gest wstrzymania. Na dole w obozie zapanował dziwny ruch. Jaszczury biegały od jednego miejsca do drugiego podając sobie włócznie.
-Zbroją się. Musimy działać zanim będą gotowi-stwierdził Alwin i zagwizdał przeciągle. Jeden z gadów spojrzał na źródło dźwięku i dostrzegł wielkich rozmiarów chłopaka. Cisnął tam włócznię, która wróciła do niego przebijając go na wylot.
-Czas na zabawę. Graj muzyko-zeskoczył z drzewa na sam środek wioski. Zatańczył mieczem dla pokazu i przyjął bojową pozycję. Jaszczury skupiły się na nim i wtedy z lasu runęły z okrzykiem Amazonki. Za plecami Karekeziego wylądowała Mey z sztyletem, który otrzymała kiedyś od niego.
-Zawsze jak wkraczasz do akcji, to ja nie mogę przetestować twoich treningów, bo nie ma na kim. Tym razem walczymy razem-zaśmiała się piękną melodią.
-Wedle uznania księżniczko-ekwilibrystycznie ukłonił się i piruetem rozpoczął taniec śmierci.
Jaszczury zaskoczone i niezmobilizowane nie stawiły większego oporu. Amazonki straciły dwie wojowniczki, podczas gdy Jaszczury zostały zdziesiątkowane. Sophie odnalazła zamkniętą Hipolitę i wypuściła ją.
-Casterwilka! Nie sądziłam, że się jeszcze spotkamy-zawołała otrzepując strzępki zielonego stroju.
-Witaj królowo-skłoniła się lekko Sophie.
-Nie czas na dworskie maniery. Walka trwa!-machnęła dłonią Amazonka.
Sophie uspokoiła ją, bo na arenie opór stawiały już tylko dwie jaszczurki, które pojedynkowały się z Alwinem i Mey.
Chłopak uniknął pchnięcia i chwytając włócznię przeciwnika pod pachę wyrwał mu ją. Szybkie pchnięcie własnego miecza i Jaszczurolud pożegnał się z tym światem. Dziewczyna obok odbiła sztyletem dzidę i krótkim wymachem cięła po kolanach. Gad padł na ziemię, a dzieła dokończył sztylet wbity w głowę. Chłopak rozejrzał się dookoła.
-Tutaj światy są chyba złączone w pełni-patrzył na truchła Jaszczurek, które tym razem nie rozpadły się na wiązki energii.
Lok przyznał mu rację. Chwilę później przeorganizowali się. Sophie rozpoczęła konwersację z Hipolitą i Amazonką, która przejeła obowiązki przywódczyni po złapaniu Królowej.
-Wiem, że tutaj nie jest już bezpiecznie, ale to nasza ziemia-oznajmiła Hipolita.
-Nie jesteśmy w stanie jej bronić. Wiesz co się działo, gdy po raz pierwszy pojawiły się tytany. Zginęły dwa oddziały najlepszych wojowniczek-agresywnie mówiła Amazonka.
-My wam nie pomożemy z tego względu, że również potrzebujemy pomocy. Ale u nas będzie względnie bezpieczniej-oznajmiła Sophie.
Hipolita zastanowiła się zataczając kręgi.
-Ruszamy do Europy. Zbierzemy armię i odbijemy naszą ziemię-postanowiła w końcu pstrykając palcami.
Sophie kiwnęła zadowolona. Przynajmniej zyskała nieliczne choć waleczne sojuszniczki. Uśmiechnięta skierowała się do drużyny, która czekała na środku wioski.
-Ruszamy do portu. Mamy tydzień, aby dojść zanim przypłynie galera z pijanym kapitanem!-oznajmiła i cała kompania szybko uformowała trójkolumnę. Kinga szła na czele jako przewodniczka.
Przez trzy dni jedynymi przeciwnościami była pogoda i bujna roślinność. Padało intensywnie, a rozmoknięta ziemia nie przyśpieszała pochodu. Nagle z listowia wybiegł Alwin i gestem nakazał skrycie się. Amazonki tak uczyniły i po chwili były ukryte w zaroślach. Doszły do nich odgłosy rozmowy.
-Coś mi tu nie pasuje. Według mapy już dawno powinniśmy widzieć wieże Ramandaru.
-Prowadzisz nas Calibanie, jakbyś mapy czytać nie umiał. Traktem Quetzalcoatla powinniśmy ominąć Saurusy i dojść do elfów. Jak nie wrócimy z łupami to mnie Mariantonina z domu wywali-żalił się inny głos.
-Uspokój się Dalahanie, znam ten teren jak własną kieszeń, a Grabieżca siedzi cicho.
-Bo się boję, że mnie Rycerz w rzyć dziabnie jak znów go rozłoszczę-odparł inny niczym przez maskę.
-Póki Palamedes jest w pobliżu to cię nawet kijem nie szturchnę-syknął kolejny głos.
-Porządek jakiś musi być nawet u takiej hołoty jak wy-rzekł ten o którym wspominał Rycerz.
-Las, las i las. A gdzie ten cały trakt Quetzalcoatla? Co jest?!-wrzasnął na dziewczęcy pisk.
Chwycił na ślepo w zarośla i wyciągnął z nich Amazonkę.
-Ty szumowino! Nadepnąłeś mi na stopę!-warczała dziewczyna.
-Elfka? Te mówiłem, że dobrze idziemy!-dokładnie zlustrował ją wzrokiem-Ale szkaradztwo. Ciemne to jakieś i uszy nie spiczaste. Pewnie wygnana.
-Ja się nią chętnie zabawię-powiedział Hitokiri wywijając samurajskim mieczem.
-Najpierw rabunek, potem gwałt-przypomniał jakieś motto Dalahan.
-Głowy do przyjemności to ty nie masz-rzucił sakrastycznie samuraj.
-On nie ma głowy do niczego!!-wybuchnęła śmiechem cała kampania. Tytan nie poczuł się urażony, ale mimowolnie pogłaskał się po szczycie korpusu.
-Te elfica? Gdzie stolica?-spytał Dalahan.
-Nie jestem żadna elfica!-machała groźnie rękami trzymana przez Rycerza pod pachami-Puszczaj, bo ci oczy wydrapię!
-Harda dziewka! Z taką to po samurajsku trzeba!-Hitokiri uśmiechnął się jak klient do panny spod latarni.
-Wyżyjesz się jak trafimy wreszcie do jakiejś elfiej wioski-napomniał go Caliban.
-To co z nią robimy?-spytał więc tytani samuraj.
-Zaciukajmy! Jeszcze ostrzeże pobratymców-odezwał się milczący dotąd Konkwistador.
Barbarzyńscy koledzy byli przychylni tej decyzji. Hitokiri wyciągnął ostrze i wycelował pchnięcię jednak nie by zabić jednym ciosem. Trafienie nie nastąpiło, a zgrzytnęła stal otarta o stal. W ostatniej chwili wyłonił się Alwin, a zanim Amazonki. Grupka tytanów została szybko otoczona.
-Na wielkiego Behemota! Ile brzydkich elfów?!-zawołał Caliban.
-Puść ją Rycerzu-nakazał Alwin.
-Wypuść moją podwładną!-rzekła władczo, a więc stanowczo Hipolita.
Rycerz niechętnie usłuchał.
-No proszę. Królowa brzydkich elfów ze swoją świtą, czyż nie?-Caliban założył ręce na piersi.
-Co to te elfy, o których tak trąbisz?-spytała Hipolita.
-Jak to nie wiesz. Tacy jak wy. Tylko wyżsi, bielsi i spiczastousi.
-My tu Amazonki!!-powiedziała to z nieukrywaną dumą.
-Pierwsze słyszę?-zdziwił się Hitokiri.
-Mówiłem Calibanie, że mapy to ty czytać nie umiesz-wyśmiał Dalahan.
-Czyli nie wiecie którędy do elfów?-spytał Caliban.
-Nie-odparła władczo.
-Ruszajcie w swoją stronę, a my w swoją nad wodę-rzekła Sophie.
-Gdyby nie potrzeba łupów zajęlibyśmy się wami, ale że wy biedne jak sauruska świątynia. Bywajcie!
Armia Amazonek kierowała się dalej na wschód ku oceanowi.

Cztery dni później po zmaganiach z Tyranami, czyli bardzo agresywnymi mięsożercami w kształcie dinozaura z szczękami najeżonymi grubymi kłami, a także innymi dziwactwami jak wielka mięsożerna wierzba, czy poruszające się wielkie rosiczki, które bynajmniej nie gardziły ludźmi. Straciły po drodze szóstkę dziewczyn. Na widok plaży wszystkim ulżyło, a gdy na horyzoncie pojawił się statek uradowali się. Radość jednak szybko zamieniła się w zaniepokojenie. Okręt, który zbliżał się do kontynentu wcale nie należał do pijanego kapitana. Był to mały krążownik francuski wyposażony w trzy obrotowe wieże po dwa działa każda. W zasięgu wzroku znalazła się bandera Spirali. Sophie nakazała przyjąć pozycje obronne między drzewami. Niedługo później z łodzi spuszczono dwie szalupy napędzane silnikami wypełnione fanatykami. Przy brzegu rozpoznali stojącego na czele w czarno czerwonej szacie czarnoksiężnika. Chwilę później dokonali desantu na plażę.
Corsus skierował czarne ostrze w stronę lasu.
-Chowacie się po tych krzakach jak szczury!-zawołał obracając miecz w dłoni, który złowrogo zamruczał oczekując krwii.
Wyłoniła się Sophie.
-Ty zawsze pojawiasz się znikąd i gadasz od rzeczy-zaplotła ręce na piersi.
-Pewien kapitan nietypowego jak na te czasy statku za skrzynkę rumu wszystko wyśpiewał i to dosłownie.
-Po co nam się naprzykrzasz?-zmarszczyła brwi.
-Ja? A skąd? Ja tu w kompletnie innej sprawie-rozpłynął się w kłębach dymu, by przybrać formę krasnoluda w błyszczącej zbroi-Muszę się przypomnieć moim przyjacielom-w eksplozji znów powrócił do swojej wysokiej czarnowłosej postaci. Przyjrzał się runom na orężu-Skoro już tu jesteście to możecie się do czegoś przydać. Żałoba nie żywiła się od kilku dni-nim dokończył ostatnie słowo ręka niczym prowadzona skoczyła do przodu. Corsus ledwie utrzymał równowagę gnany łaknącym walki mieczem.
Sophie zamierzała użyć bariery, ale przypomniała sobie opowieść Loka i jego walkę z Wilderem, gdy Ostrze Woli zignorowało zasłonę. Odskoczyła i cisnęła Pulsem światła. Żałoba sama ustawiła się i zablokowała zaklęcie, a w zasadzie wchłonęła je. Casterwilka zamarkowała ruch w stronę plaży, by pobiec w dżunglę, jednak nie dał się zwieść, choć minimalnie chybił. Dziewczyna potknęła się i upadła w piach. Ostrze zanuciło bardzo głośno pieśń triumfu.
-Łap!-doleciało ją z lasu. Dostrzegła nadlatujący przedmiot i wystawiła rękę. Ostrze wylądowało idealnie klingą w jej dłoni. Spojrzała tylko na srebrną główkę orła na głowni, by wiedzieć do kogo należy. Bez zastanowienia obróciła się zasłaniając przed ciosem. Musiała wesprzeć lewą ręką płaz broni, aby wytrzymać atak. Odepchnęła czarnoksiężnika i przeturlawszy się stanęła do pionu.
-No, no będzie zabawniej-uśmiechnął się bestialsko, zakręcił młynka na pokaz i rzucił się do ataku.
Sophie pierwszy atak przyjęła na blok i od razu tego pożałowała. Żałoba uderzyła znacznie mocniej niż ramię Corsusa mogło. Poszły iskry, a cała ręka Casterwilki trzymająca miecz zdrętwiała. Czarnoksiężnik zauważył to i ciął płasko na wysokości kolan. Sophie nieporadnie odskoczyła przewracając się na plecy. Corsus skoczył na nią, a runiczne ostrze zagrało hymn żałobny. Lekko się pośpieszyło, gdyż Sophie nie zamierzała tak głupio ginąć. Zamachnęła się celując w dłoń dzierżącą klingę. Czarnoksiężnik w porę zorientował się i przyjął cięcie na głownię co rozgniewało oręż. Casterwilka zwinnie podniosła się do pionu i przyjęła postawę.
-Nie doceniłem cię Casterwileczko. Zobaczmy teraz-uderzył pięścią w ziemię. Dziewczyna poczuła trzęsienie i posłuchała instynktu, aby nie stać w jednym miejscu. Piasek stał się mulisty. W ciągu chwili Sophie zapadła się po kostki, natomiast Corsus stał twardo. Podszedł na spokojnie i przy zasięgu skoku Żałoba wyrwała się do pchnięcia ciągnąc za sobą czarnoksiężnika. Dziewczyna sparowała uderzenie i kontratakowała kopnięciem. Siła ciosu jednak została spowolniona przez konieczność wyciągnięcia stopy z piasku. Corsusa nawet nie wytrąciło z równowagi. Złapał ją za kostkę nim zdążyła zabrać nogę i przeciągnął za siebie. Casterwilka mogła łatwo wyjść z tej sytuacji przewrotem jednak ugrzęzła nim zdążyła się złożyć. Nieporadnie podniosła się na kolana. Corsus nie czekał i kopnął ją w plecy.
-Po siostrzenicy spodziewałem się więcej-stanął nad nią zniesmaczony. Czarna broń dźwieczała.
-Ale mi wujka sprezentowali-jęknęła.
-Rodziny się nie wybiera-zaśmiał się.
Z lasu wybiegły trzy Amazonki z bojowym okrzykiem. Corsus prychnął. Wyszeptał coś i stuknął obcasem o stwardniały piach, który się tworzył pod jego nogami. Dziewczyna na czele zapadła się w mgnieniu oka po pas, szyję i znikła pod piachem. To przygasiło zapał pozostałej dwójki. Złotowłosa rzuciła swoją włócznią w stronę czarnoksiężnika, który na to zagranie jedynie zgiął dwa palce, a broń wróciła i przebiła właścicielkę. Ostatnia nie przywykła do uciekania, ale też zachowała odrobinę rozsądku i nie atakowała. Corsus tylko wzruszył ramionami i eksplodował w chmurze czarnego dymu, który błyskawicznie przemieścił się pod Amazonkę. Pojawił się przed nią i nim zareagowała Żałoba przeszła przez jej pierś. Tak przerażonych oczu nikt w życiu nie widział prócz Corsusa u innych swoich ofiar. Wyjął ostrze, które zadowolone zmieniło bojowy hymn na melancholijną nutkę.
-Jeszcze, któraś chętna?-spojrzał między drzewa, ale nikt się nie wychylił. Odwrócił się w stronę Casterwilki, która podniosła się już na nogi.
-Twoje szczęście, że wolę nieprzekarmić Żałoby. Pozatym wasz stateczek płynie-machnął dłonią jakby odpędził insekta.
Sophie spojrzała na niego piorunująco, ale wiedziała że na jego warunkach nie wygra. Otrzepała ubranie z piachu i machnęła w stronę lasu. Amazonki i fantycy wyminęli się szerokim łukiem. Niecałe dziesięć minut później grecka tirema z popiersiem Meduzy wypuściła trzy szalupy, które dobiły do brzegu zabrać przybyłych. Sophie dała jeszcze ostatnie porady dotyczące zachowania na Starym kontynencie. Zaskoczył widok nowej załogi pijanego kapitana. Setka masywnych marynarzy kręciła się po pokładzie zbyt wielkiego okrętu do obsługi dla przeciętnych ludzi. Pierwszym kto ich powitał był wstawiony właściciel galery.
-Zbawisiele! Zdobycze mojej torfuny! Witaju na mej krypie!-stał z szeroko rozwartymi ramionami patrząc na Sophie i wyłaniającego sie zza niej Loka-Warze zdrowie!-łyknął z butelki trzymanej ciągle w lewej ręce.
-Widzę kapitanie, że nie żałowałeś na załogę-stwierdził Lok.
-Nie uwierzyta. Jo se pije pod magozynem, a tam jaki czort nie wyskoczy tom myśloł, że mnie serducho wywoli, a potem drugi jucha z dymu wyłazi. Do stu beczek rumu! Tu już myśloł, żem trup. Ale nie to chłop jak dąb po królewsku ubrany choć czarno czyrwony. Bić mi jednak nie chciał. Za to dał mi gorzały ile w moją krypę wejdzie. Czwartkę opróżniłem sam, połówkę sprzedałem, za co załogę zatrudniłem, a drugą czwartkę se zostawiłem!-rozgadał się pijany, choć się plątał to zdania w miarę sklecał.
-Dostarczyłeś Gorgony tam, gdzie cię prosiliśmy?-spytała Sophie.
-Te dwie paniusie spod pokładu? Tak. Tak trochę. No niezbyt. Niedaleko tego francuskiego kikuta przylazła trzecia dziewoja i mi skurkowana dziurę wybiła. No i uwolniła tamte-zrobił minę niewiniątka, ale na widok dezaprobaty rozmówców pośpiesznie dodał:
-Nie bójta się ich. Jak wiedźmy to Inqementariusze się nimi zajmą w trymiga!
-Już są we Francji?-spytał Lok.
-Wino! Makarony! Kiełbasy! Tak! Głoszą odrodzenie już w całej Europie!-teatralnie machał rękami.
-Raptem dwa tygodnie nas nie ma. Kapitanie, żagle na maszt i jak najszybciej do Europy!
-Ssię robi!-zasalutował i obrócił się-W drogę wy szczury lądowe!-spojrzał jeszcze na przybyłe Amazonki i wyszeptał zacierając ręce-Okręt z załogą za friko i jeszcze burdel otworzę! Będę żył jak król!
Radosne snucie planów kapitana o zamtuzie szybko spaliły na panewce. Gdy pijaczyna próbował którąś namówić, kończył z obolałym policzkiem. Kilkudniowy rejs zakończył się u wybrzeży Francji. Zacumowano galerę w porcie Brest.  Sophie zauważyła, że wpłynięcie tak innego okrętu wzbudziło zainteresowanie mieszkańców miasta. Wszyscy chcieli zobaczyć kto nim przypłynął. Najwidoczniej kapitan Brestu jeszcze nie odwiedzał. Sophie i Lok postanowili, że sami poszukają transportu do Paryża. Zhalia, Alwin i Wiola rozejrzą się po mieście, a Amazonki poczekają na galerze.
Parka opuściła pokład i udała się w stronę centrum. Już na pierwszy rzut oka czuć było inną atmosferę. Zamiast codziennego przygnębienia i strachu jak w Paryżu tu unosiła się nadzieja i skrywana radość. Zaskakiwał również brak patroli Spiralowców. Po drodze mijali ludzi, którzy wesoło gawędzili. Widzieli uśmiechniętego bezdomnego modlącego się na chodniku do figurki czteroskrzydłowej ważki, czy też ludzi skandujących kościół Inqementari.
Skręcając w kolejną ulicę wytrącił Loka z równowagi ubrany na szaro człowiek. Chłopak spojrzał za nim i rozpoznał strój fanatyka. Daleko nie uciekł, gdy mieszkańcy zatarasowali mu drogę. Rzucił jedno i drugie zaklęcie, ale to już nic mu nie dało rozwścieczony tłum pokonał go liczebnie i sekundy później leżał na ziemi okładany ze wszystkich stron. Sophie odwróciła się od makabrycznej sceny.
-Nie podoba mi się to-stwierdził Lok.
-Mi też-przytaknęła-Choć, tam jest rynek.
Przeszli dwie ulice między budynkami i ich oczom ukazał się mały brukowany plac, a naprzeciwko renensansowy ratusz. Cały tłum ludzi oblegał rynek skandując Inqementariuszy. Słudzy Nowego Odrodzenia w czerwonych tunikach przemawiali do zebranych na tle płonących stosów i zczerniałych ciał. Uwaga skupiła się na mężczyźnie wyglądającym na najwyższego rangą. Mówił donośnie, tak że i tylne rzędy słyszały jego głos.
-Niesiemy nowy porządek rzeczy! Wy ludzie zniewoleni przez Złego i jego moce poczujcie wolność, bo oto nadciąga wyzwolenie! Inqemantari służy wam i pomoże wszystkim. Należy wytępić magików, szarlatanów i innych demonicznych pomiotów!
Poklask wśród tłumu ukazywał poparcie jakim darzyli bezmocni Inków. Loka wręcz zaskoczyła reakcja ludzi na widok wprowadzanych na niezapalone jeszcze stosy kolejnych postaci w szarych strojach fanatyków. Wrzeszczeli i rządali ich krwi. Jakby całkiem ogarnęła ich ludzka ciemnota z czasów średniowiecza. Inqementariusze już nawet nie przejawiali chęci do przemówień. W końcu ginęli ci niegodni, splugawieni.
-Musimy szybko opuścić to miasto-stwierdziła Sophie.
Lok wskazał mapę turystyczną. Skierowali się zgodnie z nią do biura turystycznego. Po krótkiej rozmowie z sekretarką i drobnym wsparciu zaklęcia dostali jeden z autobusów wraz z kierowcą. Wrócili do portu i zabrali stamtąd Amazonki. Dalej droga kierowała ich do lasu Compiegne.

czwartek, 28 kwietnia 2016

Życie to nie obrona, to nieustanna walka o przetrwanie...

Grecka Tirema


Gdzieś na Atlantyku
Z powodu zamknięcia wszystkich połączeń między Europą, a Amerykami, drużyna musiała na własną rękę poszukać transportu. W końcu w jednej z nadmorskich tawern spotkali wielce miłującego alkohol kapitana. Był jedynym, który od czasu dziwnych zaburzeń i wypadków nadal pływał przez Atlantyk. Za uregulowanie rachunku i postawienie beczki rumu zgodził się na przetransportowanie drużyny. Trzy dni zajęły przygotowania. Gdy nadszedł czas odpłynięcia spotkali się ponownie z kapitanem. Chwiał się niczym łódź na falach i ledwie składał zdania, ale był gotowy do odbicia od brzegu.
-Kapitan nie powinien wytrzeźwieć przed podróżą?-spytał Lok czarnobrodego mężczyznę po czterdziestce w szerokim kapeluszu.
-Ja źę w tamte rejonki na szeźwego nie zapuszam. Bo by mie za śćwira uznaji. A tiak tylo za pijoka. A tiera szczury londowe na pokłod!-kręcił głową na wszystkie strony i odwrócony na pięcie przeszedł po kładce na statek z każdym krokiem niebezpiecznie chyląc się ku krawędzi.
-Ten kuter rybacki wygląda jakby miał się zaraz rozlecieć, a kapitan jest pijany-lamentował Lok.
A statek po trzech dniach nadal się nie rozleciał. Czerwony kadłub pokryty rdzą ciął fale równo i spokojnie. Nie był to okręt wielkości pasażerowca, ale i tak był większy niż nie jeden kuter rybacki. Lok i Sophie stali na dziobowej części statku i rozmawiali. Zhalia spacerowała po pokładzie i rozpytywała załogę o zajęcia. Mey bardzo ciężko znosiła podróż. Nie spodziewała się tak silnej choroby morskiej. Większość czasu spędzała pod pokładem. Alwin zaś stał obok chwiejącego się kapitana i przyglądał się wszystkim procedurom. Uwielbiał okręty i podróżowanie na nich. Kiedyś nawet chciał zostać kapitanem.
-Nie sądzisz Sophie, że cała ta walka czasem nie ma sensu?-spytał Lok wpatrując się w horyzont.
-Myślisz o czymś konkretnym?-nie do końca pojęła intencje chłopaka.
-Walczymy, ale nie odnosimy sukcesów. Czy wojna ma sens, jeśli nie da się jej wygrać?-wyjaśnił opierając się o reling.
-Wcześniej to my byliśmy górą i to długo, a jednak Rassimov nie zrezygnował. Wykorzystał sytuację-odpowiedziała-My też musimy mieć taki moment, aby siły zostały zrównoważone. Przecież nie może być, że zło zwycięża-oparła się obok Loka.
Na horyzoncie dostrzegli czarny punkcik nie pasujący do pustej panoramy wody. Chwilę później z bocianiego gniazda marynarz krzyczał o obcym okręcie. Nadbiegł do parki na rufie Alwin trzymający lornetkę. Dał ją Sophie i wskazał czarny punkt. Dziewczyna skupiła się i spojrzała przez soczewki. Jej oczom ukazał się obraz trójmasztowej galery z białymi żaglami i drewnianym kadłubem. Napędzały ją dodatkowo dwa rzędy wioseł. Machina napędzana wiatrem i siłą mięśni szybko skracała dystans do silnikowego kutra. Nagle siła bezwładności przycisnęła ich do barierek. Kapitan ostro skręcił statek. Czas jaki jednak zajął ten manewr pozwolił zbliżyć się galerze. Teraz widzieli ich dokładnie. Galera była potężnych rozmiarów. Co nie dziwiło patrząc na załogę. Wyżsi o połowę od przeciętnego człowieka półludzie-półlwy, tytani Hoplici, uderzali o okrągłe złote tarcze krótkimi mieczami. Wśród nich znalazło się kilku zwykłych ludzi i kilka Ikarów. Na dziobie okrętu wisiała rzeźbiona głowa Meduzy.
-Oni nie odpuszczą-stwierdziła Sophie.
-Czy załoga jest w stanie się bronić?-spytał Lok Alwina.
-Widziałem tylko dwóch z miotaczami harpunów i jednego z pistoletem, więc sądzę iż nie-odpowiedział z kpiną w głosie.
Okręty prawie się zrównały i mając porównanie wiedzieli, że galera jest jeszcze większa niż sądzili. Ich spory kuter wyglądał przy niej jak jacht przy liniowcu. Nagle kuter odbił w przeciwnym kierunku zmierzając wprost na galerę. Był wyższy lecz krótszy, ale był też metalowy, a nie drewniany. W miarę zbliżania się, wiosła bezsilnie próbowały go powstrzymać. Udało im się jednak odepchnąć i wytracić cały impet uderzenia. Okręt jedynie przechyliło i lekko uszkodziło miejsce zderzenia z rufą. Wtedy w powietrze wzbiły się Ikary. Wzniesły się ponad kuter i wystrzeliwując kule energii zmusili załogę do panicznego szukania kryjówek.
-Lok, mam pomysł. Przywołaj Hoplitę-zawołała Sophie osłaniając się Stalową sferą.
Lambert wykonał polecenie. Zaraz obok jego tytana wylądował drugi identyczny Hoplita Sophie, a do góry pofrunął jej Ikar. Na widok swoich towarzyszy na obcym okręcie galernicze tytany zaprzestały ostrzału.
-Ikarze! Przekaż, że chcemy rozmawiać z ich dowódcą!-nakazała Sophie.
-Wedle rozkazu-odparł tytan, a dziewczynę i chłopaka zamurowało.
-Też to słyszałaś? Jak w Huntiku-spojrzał na Casterwilkę z szeroko rozwartymi oczami.
Chwilę później na dziobie galery stanęła dobrze znana im mitologiczna postać jednak nie w takim formacie, w jakim widzieli tytana w grocie podczas jednej z misji. Zamiast wężowej samicy, stała tam piękna młoda kobieta. Miała zielone grube włosy z dziwnie pogrubionymi końcówkami. Skąpo ubrana w biustonosz i króciutką spódniczkę z muszli prezentowała figurę modelki. Przemówiła jednek głosem starszej bardzo groźnej kobiety.
-Czego chcecie niewarte człeki?
-Kim jesteś?-spytała Sophie nie patrząc jej w oczy.
-Postrachem tych wód! Oddajcie wszystko po dobroci, a pozwolę wam żyć jako wioślarze na mojej galerze.
-Nie mamy tu nic. Płyniemy tylko do jednego z wielkich lądów-Casterwilka próbowała to wytłumaczyć.
-Nie obchodzi mnie to! A wy towarzysze dołączcie do naszej kompani-zwróciła się do Hoplitów po lewej stronie od drużyny.
-Nie-odparli synchronicznie-My lojalni do końca!
-A więc już niedługo. Zmarnowałaś tylko mój czas!-tym razem zwróciła się do Sophie-Patrzcie na mnie kiedy mówię! Za grosz szacunku! Hoplici do abordażu!
Ikary wzbiły się ponownie i rozpoczęły ostrzał. Liny z hakami zaczepiły się o burtę kutra i zbliżyły go do siebie.
-Nie uciekniemy. Wiatr im sprzyja-stwierdził Alwin.
-To walczmy! Pomóż mi Wszechpotężna Sabrielo! Walcz Czarodzielo!-zawołała Sophie. Dwie siostrzane tytanki pojawiły się obok dziewczyny.
-Walcz ze mną Wszechpotężny Basilardzie! Atakuj Wszechpotężny Lindormie!-przywoływał swoich tytanów Lok.
-Okaż męstwo Gryfonie!-wezwał Alwin.
Na pokład wbiegła Zhalia i chwiejąca się Wiola.
-Co to za hałasy?!-krzyknęła Vale'ka.
Widok Ikarów i wspinających się na barierki Hoplitów wszystko jej wyjaśnił.
-Przybądź Królu Bazyliszku!-przyzwała swojego tytana.
-Strzelaj celnie Leśna Łuczniczko!-zawołała Mey. Tytan przypominał elfkę z Parandaru. Niewiele wyższa od człowieka w zielonym stroju wykrajanym tak, aby dawał jak najlepszą swobodę ruchu, dzierżyła wykwintnie zdobiony łuk. Nie posiadała kołczanu, gdyż napinając cięciwę magiczna strzała sama się materializowała.
-Wrr...Ale będzie uczta! Auuu!!!-zawarczał Lindorm i zwijając się w piłę przebił się przez barierkę i wylądował na wrogiej galerze nieszczędząc krwi napotkanym wrogom. Dobrzy Hoplici próbowali spychać tych złych wspinających się, ale musieli osłaniać się przed Ikarami, których Gryfon, Ikar i Leśna Łuczniczka z trudem odganiali. Po chwili spadł tytan Sophie rozbijając się o pokład na setkę kamiennych fragmentów. Kapitan galery Meduza nie działała biernie. Starała się spojrzeniem wyłapać wzrok przeciwników. Hoplita odrąbując rękę kolejnemu napastnikowi nieopatrznie spojrzał na mostek kapitański, co zostało wykorzystane. Kamienna rzeźba nie stanowiła zagrożenia. Pierwsza fala przeciwników została odparta. Wroga kapitan wykrzykiwała rozkazy. Hoplici przegrupowali się i wykorzystując swoich towarzyszy wybijali się w górę. Obrona cofnęła się. Lindorm przeszkadzał im jak mógł lecz musiał wrócić na kuter pomóc drużynie. Król Bazyliszek siał popłoch wśród Hoplitów. Basilard radził sobie z całymi grupami przeciwników. Nagle kamienny Gryfon spadł na Basilarda odsyłając go do amuletu i samemu roztrzaskując się. Drugi Hoplita również został zdematerializowany. Liczebnie przegrała Łuczniczka. Sabriela przyklejona plecami do Czarodzieli broniła się doskonale. Sophie wspierała je zaklęciami. Lok z Ostrzem Woli likwidował osamotnionych Hoplitów. Alwin biegał między przeciwnikami wyprowadzając szybkie i krótkie cięcia. Lindorm warczał rozkoszując się rozrywanymi przeciwnikami. Przewaga liczebna Hoplitów stopniała jednak natarczywość tytanów przygwoździła drużynę do mostka kapitańskiego, skąd akcję obserwował kapitan trzymający flaszkę rumu. Jeden z Ikarów nie znając chyba pojęcia szyby trzasnął w nią głową próbując dosięgnąć pijaka. Czarodziela pisnęła, gdy Hoplita ścisnął ją muskularnymi ramionami. Przerwała to Sabriela odcinając mu łeb i dematerializując. Lindorm przeorał się wzdłuż pokładu i przeskoczył na galerę, na której zostało tylko dwóch strażników, kilku ludzi i kapitan. Bez trudu zmiótł ogonem jednego wprost do wody. Drugiego rozszarpał pazurami nie patrząc się na kapitan.
-Wrr! Oszczędź mi zachrrodu i sama daj mi się zeżrreć! Mrrr-oblizał się i ruszył w jej kierunku.
-Spokojnie koteczku-rzuciła szydząco-Jeszcze niestrawności dostaniesz. No spójrz na mnie. Sama skóra i kości-podpuszczała go.
Tytan jednak przewidział fortel i obrócił się zagarniając Meduzę ogonem i wyprawiając w lot ku głębinom oceanu. Zawył zwycięsko i już miał się wynosić na kuter, gdy z wody wyleciała jakby wystrzelona pani kapitan i twardo trzasnęła o deski pokładu. Ciekawość smoka wzięła górę i spojrzał się na kobietę. Wykorzystała to w mig. Tytan zamarł w posągowym bezruchu. Meduza ciężko pozbierała się z podłogi. Z wody wyleciała kolejna niespodzianka. Z prędkością rakiety trafiła w kamienną rzeźbę rozpryskując ją na setkę kawałków. Długi srebrny łuskowy ogon zadudnił o deski. Od połowy przechodził w ludzki tors kobiety o złotych włosach. Chwilę później dokonała się transformacja i ogon rozdzielił się na dwie ludzkie nogi, a łuski w zgrabną spódniczkę.
-Siostrzyczka Syrena jak zawsze w porę-zakpiła Meduza.
I galerą zatrzęsło. Obie upadły, ale szybko się pozbierały. Spojrzały na kuter, ale to nie on był tego powodem. Meduza jednak musiała wycofać Hoplitów zaczynających przegrywać. Wtedy spod pokładu wybiegło kilkadziesiąt osób. Ludzie będący na górze w chwili ataku Lindorma zeszli do galerników i zaczęli ich uwalniać. Teraz wszczeli bunt. Meduza nie mogła koordynować działań z dwóch stron. Kilku zamieniła w kamień, ale później falę skamieniania przerwało celne zaklęcie między łopatki. Drużyna z kutra przystąpiła do kontrataku likwidując mniej uważnych Hoplitów. Chwilę później galera była opanowana, jednak Gorgony nie dawały za wygraną. Dopiero, gdy Czarodziela uwięziła Syrenę, zdekoncentrowało to Meduzę, co wykorzystała Sabriela przykładając miecz od tyłu do gardła kapitan.
Sophie wzięła od jednej z uwolnionych galerniczek czarną przepaskę. Mocno przewiązała nią oczy Meduzie.
-Wyłupać jej te gały!-zawołał ktoś.
-Nie pieścić, a zabić!-krzyczał inny.
-Dobrze gadają!-nawoływał kolejny.
Sophie pochyliła się lekko, aby zacisnąć mocniej opaskę. Dziwne zgrubienie na końcówkach włosów Meduzy rozwarło paszczę i gwałtownie rzuciło się na szyję dziewczyny. Casterwilce błysnęło przed oczami. Wężowy włos upadł na podłogę. Otrząsnęła się, a między nimi stał Alwin z wyciągniętym mieczem.
-Spróbuj jeszcze raz, a twoja głowa zajmie miejsce węża-syknął i wytarł ostrze ubrudzone zieloną mazią w spódnicę Meduzy.
Sophie przysunęła się za plecy Alwina i wychylając się zza niego podziękowała mu. Nagle ogarnął ją niepokój. W jej umyśle odezwały się słowa Cesara. Chłopiec spojrzał na nią lekko uśmiechnięty. Patrząc w jej oczy pokręcił głową. Zrobił krok i udał, że się potknął obejmując dziewczynę dla złapania równowagi. Szepnął jej prosto do ucha.
-Kiedyś ci wyjaśnię-i płynnym piruetem wrócił do pionu.
-Zabieramy je pod pokład, później wymyślimy co dalej!-nakazał Lok.
Odgłosy niezadowolenia poniosły się po galerze. W końcu z mostka kapitańskiego zataczając kręgi do wyłomu w burcie dotarł pijany Kapitan.
-Wy pociechy maje! Demony przegnali! Niechta was uściskam!-rozwarł ręce i zrobił krok w przód. Niestety za daleko. Spadał prosto do wody. Fala zepchnęła galerę na kuter i mocno zatrzęsło. Spadający kapitan szczęśliwie rąbnął o deski pokładu. Wstał jak gdyby nigdy nic z soczystym przekleństwem na ustach.
-Łajba mnie się skończyła! Ło panie! Ale łupinka! Ja ją chcieć! W jiemieniu jego Królewskiej Mości!-teatralnie zamilkł-Mnie! Biołę tę bujaczkę pod swoje władanie!
W mgnieniu oka ukazało się jego kapitańskie doświadczenie. Uwolnieni galernicy chętnie posłuchali sympatycznego pijaczyny i bez kaprysów spełniali jego rozkazy przyjmując różne funkcje na galerze. Lok chwycił Syrenę i przystawiając Ostrze Woli poprowadził na przód. Meduzę pogonił Alwin. Za nimi poszły dziewczyny. Niski okręt składał się z dwóch pięter podzielonych na trzy przedziały-przód, centrum i tył. Pierwszy poziom najbliżej pokładu zajmowały miejsca wioślarzy, prowizoryczna kuchnia i kajuty dla marynarzy. Na dole zaś znajdowała się ładownia. Tam drużyna się udała. Panowała egipska ciemność. Lok odpalił Burzę Błysków. W ładowni ukazały im się sterty skrzyń i drewnianych beczek. Mnóstwo złota i srebra, a także niektóre wytwory zrabowane ludziom na atakowanych statkach. Przy końcu stały cztery klatki rozmiarów Hoplity i jedna, w której ledwie zmieściłaby się Sophie. Do ściany zaś przykuto dwie pary kajdan. Lok z Syreną podszedł do kajdan. W tej odległości zaklęcie dokładnie rozświetliło klatki. W najmniejszej leżała dziewczyna w pozycji embrionalnej. Nie wiele widział. Dojrzał tylko brązowe włosy. Dał znać Sophie, która odpaliła swoje zaklęcie i podeszła do krat. Dziewczyna była ciemniejszej karnacji, choć skóra mówiła o długim okresie przebywania poza słońcem. Miała długie brązowe włosy spięte kawałkiem sznurka. Postura świadczyła o wysportowaniu nieznajomej, ale również o wycieńczeniu i fizycznych obrażeniach. Casterwilka rozejrzała się w poszukiwaniu kluczy. Lok skuł Syrenę i dołączył do poszukiwań. Po chwili znaleźli w tych ciemnościach kołek z zawieszonym pęczkiem kluczy. Zhalia migiem odkryła, który klucz pasuje i otworzyła celę. Lambert wyniósł z klatki dziewczynę, a na jej miejsce Alwin wepchnął Meduzę.
Lok położył nieznajomą na ziemi. Przy niej przyklęknęła Mey. Położyła dłoń na jej piersi i z trudem utrzymała, gdy w umysł uderzyły obrazy. Przeczesała ciało dokładnie jak tylko mogła, a co potrafiła to naprawiła.
-Głównie krwiaki, wygłodzenie i odwodnienie-skomentowała czarnowłosa ocierając czoło.
-Lok, Alwin poszukajcie pokoju z łóżkiem-poleciła Sophie.
Lambert zabrał nieprzytomną, a Karekezi ruszył przodem. Po chwili szukania znaleźli kajutę kapitana. Pomieszczenie było urządzone różnej maści meblami najpewniej zrabowanymi z innych okrętów. Położyli ją na łóżku Meduzy. Kilka minut później przyszła Zhalia z dzbankiem wody. Napojono nieprzytomną, a potem zostawiono ją pod strażą jednego z galerników. Kilka godzin przed świtem dziewczyna obudziła się. Pilnujący jej marynarz natychmiast zawołał drużynę. Pierwsza do komnaty weszła Sophie. Nieznajoma gwałtownie odwróciła się w jej kierunku. Prawdopodobnie chciała uciekać, ale nie miała na tyle sił. Casterwilka przywitała ją i przedstawiła się.
-Sophie Casterwill? Czy to nie ty byłaś w naszej wiosce? Jestem Kinga córka Beatrycze-mówiła niemrawo.
-Amazonka?-upewniła się.
Dziewczyna kiwnęła. Sophie po krótkim tłumaczeniu wpuściła do kajuty resztę.
-Wasza wizyta była głównym tematem rozmów w wiosce! Żałuję, że wtedy byłam na polowaniu. Ponoć przywołaliście legendarnego Behemota!-usiadła na łóżku i mówiła z wielkim zafascynowaniem.
Lok i Sophie opowiedzieli historię tamtej misji, a potem poprosili o jej historię. Rozpoczęła się gawędziarski opis zdarzeń.
"Wróciłam z moimi towarzyszkami z polowania i wtedy się o was dowiedziałam. To było niesamowite słuchać opowieści, a na pewno było to cudowniejsze na żywo. Od mała zresztą uwielbiam bajki i historyjki.
-Rozumiemy, ale chcemy się raczej dowiedzieć co się u was działo po tym wszystkim, aż do teraz.
To będzie jakieś niecałe trzy lata temu? Chyba coś koło października. Wtedy po raz pierwszy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Z początku znikały na polowaniach pojedyncze łowczynie. Królowa Hipolita nakazała polować parami. Wtedy straciłyśmy kilka par, ale też dowiedzieliśmy się od ocalałych, że po lasach krążą agresywne bestie, których nigdy nie było. Królowa uformowała zatem jeden oddział najlepszych łowczyń do polowania. Mimo wszystko ponosiły straty, ale przynajmniej nasze poległe siostry mogłyśmy pochować. Najgorzej było dwie wiosny wcześniej, kiedy to nasz oddział niepowrócił. Królowa zakazała chodzić do lasu. Musiałyśmy więc żywić się tym co wyrośnie w naszej wiosce. Jak na złość przyszła susza, niszcząc nasze uprawy. Nie było wyjścia i Królowa ponownie utworzyła oddział. Ja zostałam jedną z łowczyń. Miałyśmy polować na krótkim dystansie, szybko i sprawnie. Pierwsze dni dobrze rokowały. Straciłyśmy tylko Łucję w starciu z czymś co przypominało wielkiego pancernego węża, który wystrzeliwał spod ziemi. Biedną dziewczynę wciągnął pod ziemię i tyle ją widzieliśmy. Niestety później było coraz gorzej, choć jakoś wykarmiliśmy wioskę. Ledwie uchodziłyśmy z życiem. Wielka ruszająca się kupa kamieni zgniotła jednym ruchem trzy siostry. Potem stado zielonych malutkich stworków w czarnych łachmanach zadźgało włóczniami Eve i Malię. Najgorsze jednak na nas czekało. To było około pół roku temu. Na jednej z wypraw odnalazłyśmy powód większości zniknięć moich sióstr. Spowodowane to było przymusową eksploracją nieco dalej niż wcześniej, a tę okoliczność spowodowała seria niefortunnych zdarzeń. Najpierw natknęłyśmy się na wielkie drzewo, którego gałęzie opadały w dół. Nic dziwnego prawda? Otóż to drzewo złapało łodygami kilka moich sióstr i zanim je uwolniłyśmy cztery pożarło. Musiałyśmy je obejść i wtedy spotkaliśmy takiego wysokiego mężczyznę o lekko fioletowej skórze ze spiczastymi uszami.  Rozumiecie wy to! Rzucał zaklęciami! Miał też chyba magiczny kostur. Jak mnie trafił takim zygzakowatym błyskiem, to myślałam, że umrę. Wstrząsało mną, a sama nie mogłam się ruszyć. Na szczęście Melka mnie odciągnęła. Wtedy wyskoczył z krzaków trzygłowy płonący pies! Rozszarpał to coś, a potem wziął się za nas. Wiem że rozproszył nas. Melka i Anja zabrały mnie dalej w głąb lasu. Po godzinie ucieczki byłam już w stanie funkcjonować. Tam odkryłyśmy właśnie ten powód. Błee...Do tej pory mną wstrząsa, gdy o tym myślę. Na odgłos krzyku ukryłyśmy się w zaroślach. Zza krzaków dostrzegliśmy duże namioty ze skór i wiele dużych jaszczurek na dwóch nogach. A w dwóch miejscach na rusztach kręciły się Yarla i Kira. Jeszcze żywe. Niedaleko nas...zaś na czymś... w postaci garbarni wisiały...przepołowione zwłoki innych moich sióstr...Przy...ddużym...nnamiocie...Bbbyła wędzarnia...i tam...
-Spokojnie nie kończ. Domyślamy się. Przejdź do tego jak trafiłaś wogóle na galerę.
Udało...nam się...z tamtąd...Ech...Głeboki wdech.......i wydech......Po powrocie do wioski minęła jedna pełnia księżyca i na nasze terytorium napadły owe jaszczurki, które wcześniej widziałyśmy. Cały czas syczały, ale też odzywały się po ludzku gubiąc zawsze R. Gdyby nie dyscyplina wpajana od małego to pewnie by nas tam rozniosły, a tak dałyśmy radę. Po tym Królowa Hipolita zebrała osiem ochotniczek, ja byłam jedną z nich, i wysłała nas, abyśmy odnalazły nijakiego Metza. Płynęłyśmy Amazonką,  aż do ujścia rzeki. Po drodze napadały nas niespotykane rzeczne potwory. Do celu dopłynęłyśmy w szóstkę. Dalej brzegiem do najbliższego waszego portu. Załatwiłyśmy transport u bardzo miłego kapitana, który tak pięknie ciągle spoglądał na Cornelię. No i po dwóch dniach rejsu napadli na nas. Tych co się opierali zabili, a resztę w łańcuchy i do wioseł.
-Co więc robiłaś w klatce?
A to było dlatego, że wiosło przy, którym siedziałam przepadło w wodzie. Trójkę ubili, a mnie chcieli zagłodzić jako przestroga dla innych."
-To widzę, że jesteśmy w patowej sytuacji, ponieważ my płyneliśmy do was z prośbą o pomoc-Sophie wsparła się o ramię.
-Ocho!-Kinga z pozycji siedzącej opadła do pozycji leżącej.
-Jeśli to połączenie światów staje się coraz realniejsze to nie jesteśmy w stanie pomóc Amazonkom-stwierdził Alwin-Tytanów będzie tylko przybywać-zaargumentował.
-Zgadzam się z tobą-skinęła Zhalia.
Drzwi kajuty otworzyły się. Stanął w nich kapitan z butelką rumu.
-Szszury londowe! Musicie na to lugnąć-wskazał kciukiem za siebie.
Wyszli pokoju na pokład. Z szeroko otwartymi oczami przypadli do relingu. Przed nimi w chmurach ginął wierzchołek gigantycznego wulkanu w samym sercu Amazońskiej dżungli.



Dosyć teraz nieregularnie piszę, a wynika to z tego, że planuję, a przynajmniej napisać coś w postaci książki, a nie odcinków jak w tej chwili, , której rozdziały pojawią się później na stronie, którą chcę zrobić od zera. Jeśli będę pewien co do stałość tekstu to początki mogą tu trafić jako kolejna zakładka menu. Przy następnym opowiadaniu napiszę coś o koncepcjach świata przedstawionego, które już mniej więcej mam zarysowane. Na pewno będzie to fantastyka i mam nadzieję, że to wypali

czwartek, 31 marca 2016

Najczęstszy ludzki błąd - Nieprzewidzieć burzy w piękny dzień

Ku Amazonii


Twierdza Rassen, Paryż
Claudia i oparta o nią Lane wspięli się już kilka poziomów w górę. Znalazły się na pierwszym poziomie więzienia. Zgodnie z zapowiedziami chłopców na piętrach strażnicy leżeli w głębokim śnie, niektórzy jednak w wiecznym. Lane bardzo ciężko było pokonać ostatnie schody. Jednak przy dużej pomocy dziewczynki osłabiona dziewczyna wdrapała się na szczyt. Przed nimi rozpostarła się przestrzeń buforowa. Na miejscu głównego strażnika leżał trup. Skierowały się do wyjścia, gdy nagle dziewczynka przypomniała sobie słowa Alwina. Oparła Lane o klatkę, a sama pobiegła zgasić światło. Chwilę później po ciemku dotarła do wycieńczonej zielonowłosej. Złapała amulet i wypowiedziała odpowiednie słowa. Nic się nie stało. Powtórzył i nic. Powtórzyła z nowu bez skutku. Rozpłakała się i padła na kolana zakrywając twarz dłońmi. Starsza dziewczyna całym wysiłkiem przyklękła przy niej.
-Spróbuj...jeszcze...raz...Uwierz...-wystękała. Brązowowłosa podniosła wzrok. Bardzo chcąc ponowiła formułkę. Żyrandol zachwiała się, a obie dziewczyny owiał chłód. Obok stała, a właściwie unosiła się zjawa szarej i młodej dziewczyny odzianej w szarą postrzępioną suknię.
-Masz nas wyprowadzić podobno wiesz jak to zrobić-powiedziała lekko dygocząc nie wiadomo czy z zimna, czy strachu. Na pewno zlękła się, gdy usłyszała odpowiedź w swojej głowie. Cała trójka zmieniła się w niematerialny byt zniekształcający lekko powietrze. Przeniknęły przez drzwi. Moc tytana natychmiast przestała obejmować dziewczyny. Stanęły na przeciw trzech fanatyków w tym jednego z lampą. Światło jakiekolwiek inne niż księżycowe ograniczało moc tytanki.
-Co do k...-nie skończył, bo tytan pazurami już chlasnął go po gardle. Wystrzeliły zaklęcia, ale Północnica już była niematerialna. Pojawiła się za plecami innego. Nie zdążył zareagować a ostre pazury cięły skutecznie. Trzeci zdołał przywołać Arlekina. Tytan rzucił się na upiora i wylądował na ziemi chwytając jedynie powietrze. Północnica zjawiła się za plecami fanatyka. Ten jednak uczył się na błędach kolegów i wykonał przewrót w przód, choć zdążyła go jeszcze zranić w plecy. Arlekin skoczył tak samo na tytana i znów wylądował na ziemi tym razem jednak z pazurami w plecach. Zniknął w wiązce energii. Fanatyk raniony w plecy czołgał się z dala od nieprzyjaciela. Północnica jednak przysunęła się do niego i podniesła. Zdążył jeszcze spojrzeć w martwe oczy kobiety i ze złamanym karkiem upadł na ziemię. Tytan wrócił do dziewczyn. Znów były niematerialne. Przeszły dziedziniec, potem mur, a na końcu teren wykarczowanego lasu. Tam spokojne znów stały się widzialne.
-Uch...Tytan sam zatłukł trzech łowców...Nie znam wielu mogących tego dokonać-zadumiona spojrzała na Północnicę.
-Musimy cię zabrać do pana doktora. Źle wyglądasz i to bardzo-powiedziała Claudia.
-Prosto do Chantily. Czuję, że tam są doktorzy-odparła.
Dziewczynka nie kłóciła się, ale wiedziała, że piechotą Lane nie dojdzie, a o tej porze nikt nie podwiezie. Z pomocą tytana weszli do opuszczonego domu. Tam przenocowali do rana.
Dziewczynka obudziła się. Nic ją nie niepokoiło, więc wiedziała że jest koło dziewiątej. Zawsze wstawała w okolicy tej godziny. Rozejrzała się po pokoju. Tytan, który je pilnował przez noc zniknął. Na jego miejscu unosiła się zdecydowanie piękniejsza od Północnicy złotowłosa dziewczyna około szesnastki z lśniącą bladą skórą, również wychudzona, a zamiast czarnych oczu miała białe. Na głowie zamiast czarnego bzu miała wianek ze złotych kłosów pszenicy. Dół podobnie znikał rozmyty. Dziewczynka obudziła Lane. Wycieńczona dziewczyna również była zdziwiona zmianą.
-Czym jesteś?-zapytała.
-Południca-odpowiedziała Claudia-Tak usłyszałam.
-Zmienny tytan?-sapnęła głośno.
-Musimy już jechać. Ona będzie nam towarzyszyć?-spytała Claudia.
-Jeśli potrafisz ją utrzymać tak długo to jej nie odsyłaj-poleciła dziewczyna.
-Nawet bym nie wiedziała jak-prychnęła jak kotek-Nie rzucaj się w oczy proszę-zwróciła się do tytanki, która natychmiast zdematerializowała się.
Dziewczyny wyszły na zewnątrz przez okno z tyłu domu. Potem furtką na ulicę. Ludzie kręcili się po chodniku, samochodu co chwila jechały to w jedną, to w drugą. Harmider jak w każdym wielkim mieście. Złapały taksówkę.
-Ale my nie mamy pieniędzy-jęknęła Claudia.
-Ale mamy tytana-odparła Lane.
Wsiadły do taksówki.
-Dokąd to panienki się wybierają?-włączył chłodne powietrze, chyba owionął go gorący podmuch.
-Chantily-powiedziała Claudia.
-Jakieś konkretne miejsce?-dopytał.
-A jest tam coś wartego uwagi?
-Zamek, ale jest zamknięty, ponieważ robią jakieś wewnętrzne prace konserwatorskie-odpowiedział.
-A więc pod zamek-wskazała cel Claudia.
Dwie godziny później dostrzegły zza okna samochodu piękną starodawną budowlę otoczoną stawami i ogrodami. Taksówka zatrzymała się przed prostą kamienną ścieżką prowadzącą do wrót zamku.
-Do zapłaty...Aaaa!!!-Południca pojawiła się na siedzeniu pasażera. Obie dziewczyny wypadły z samochodu i poza wzrokiem taksówkarza ukryły się pod mostkiem. Zbytecznie, bo pojazd gwałtownie ruszył z piskiem opon. Południca została tam, gdzie wcześniej było miejsce pasażera. Dziewczyny przybiły piątkę. Powróciły na trakt prowadzący do drzwi. Przed drewnianymi wrotami zapukały. Otworzył stary mężczyzna w smokingu.
-Wstęp dla zwiedzających jest zamknięty. Trwają prace konserwatorskie-rzekł głębokim głosem lektora.
-Chcę się widzieć z Sophie Casterwill-Lane przyszło to pierwsze na myśl.
Stary kiwnął, ale na widok Południcy lekko się speszył. Zamknął wrota.
-Łaskawie możecie odwołać tytana?-rzekł niezbyt przyjaźnie.
-Ale ja nie wiem jak to się robi-tupneła w złości nóżką-Alwin mi później pokaże.
-Pan Alwin? Można było tak od razu-ton głosu stał się przyjaźniejszy-Jego pomoc jest nieoceniona i z chęcią pomogę jego przyjaciółkom. Proszę za mną.
Kręcąc się korytarzami dotarli do celu. Starzec zapukał do drzwi. Otworzyła je karmelowłosa dziewczyna.
-Lane!-rzuciła się jej na szyję. Trwały tak chwilę, póki ból Lane nie powiedział dość-Claudia!-przytuliła dziewczynkę.
-Wejdźcie, nie będziemy gadać przez próg!-zaprosiła je szerokim gestem rąk i stając na palcach dosięgła ucha starca szepcząc pewne słowa. Kamerdyner pokłonił się Sophie i odszedł głupio patrząc się na Południcę.
W komnacie Sophie wystrojonej pozłacanymi meblami z wielkim łóżkiem o czerwonym materacu. Dziewczyna wskazała krzesła przy stoliku w rogu pokoju. Wszystkie usiadły. Do pokoju wszedł kelner niosąc tacę różnych pyszności. Ułożył ją na stole i wyszedł. Kamerdyner się spisał. Rozmawiały długo, gdy znowu spokój zmęciło otwarcie drzwi. W drzwiach stanął muskularny czarnoskóry mężczyzna. Lane poznała go od razu. Padł mu na szyję płacząc ze szczęścia. Dellix smutno opuścił głowę wpatrując się w brudne i skołtunione włosy dziewczyny. Powoli jakby nie chcąc jej spłoszyć, albo nie wiedząc co robić położył dłonie na jej plecach.
-Dellix jak bardzo się martwiłam-powiedziała wzdychając.
Mężczyzna westchnął głęboko.
-Coś się stało?-załzawiona puściła chłopaka. Wzruszył ramionami nie zmieniając miny.
-Taki jest odkąd uciekliśmy-Sophie wyprzedziła pytanie Lane.
Dziewczyna spojrzała mu w oczy i westchnęła:"Co oni ci zrobili". Wzruszył ramionami.

Miejsce nieznane, Grecja
Trójka młodzieńców wyszła z portalu. Ich oczom ukazało się wnętrze marmurowej świątyni. Przed nimi siedział kilkumetrowy posąg Zeusa dzierżący piorun w dłoni. Fragment złotej błyskawicy dało się dotknąć z poziomu ziemi. Lucas wiedziony instynktem właśnie tego dokonał przy dużym wsparciu obu rycerzy. Ręka posągu uniesła się, a podłoga zatrzęsła. Okrągła posadzka zaczęła schodkowo opadać w dół. Gło$ne stukoty mechanizmów ucichły. Mogli bezpiecznie zejść na dół. Kwadrans wleczenia się po schodach zajęło dojście na dół. Tam przed drzwiami stało dwóch zakapturzonych mnichów. Ich błękitna szata z złotym naszywkami charakteryzowała ich jako strażników Casterwillów. Pierwszy przemówił.
-Kim jesteście, aby bezcześcić to święte miejsce?
-Potrzebujemy Krynicy dla Lucasa Casterwilla-wskazali zmasakrowanego chłopaka.
Obaj porozumiewawczo kiwnęli. Jeden z nich zniknął za drzwiami. Po chwili wrócił z złotą skręconą laską, z której lała się woda do zamocowanej miseczki i w żaden sposób nie przelewała się. Strażnik skierował dzióbek na Lucasa. Woda spłynęła na niego. Minuty później Casterwill mógł ustać bez wsparcia ramienia Alwina. Po chwili wrócił do pełni sił fizycznych.
-Dziękuję-z gracją pokłonił się strażnikom.
-Czy istnieje możliwość otrzymania od was fragmentu pewnego amuletu? Taka śmieszna wskazówka-spytał Karol. Strażnik dość szybko się zgodził i wprowadził ich do skarbca. Rozglądali się zdumieni. Wszędzie walały się amulety, artefakty i inne gadżety. Było ich tyle, że mogliby obsadzić nimi cały batalion, a nawet całą armię łowców. Wszystkie jednak obłożono zaklęciem. Bez krwi Casterwilla w żyłach nie dałoby się ich dotknąć jeśli nie przekazałby ich osobiście Casterwill. Strażnicy zatrzymali się przy półce z różnymi według Karola popsutymi rupciami. Podał im wskazówkę starodawnego zegara zawieszoną na srebrnym łańcuszku.
-Jako przyjacielom Casterwillów wam to ofiaruję. Bez reszty amuletu ta część i tak nie działa.
-Dziękujemy-skłonili się w bardzo dworskim stylu.
Opuścili panteon. Znajdowali się na szczycie góry, a z miejsca, w którym stanęli widzieli wyłącznie chmury.
-Myślałem, że będzie ciężej. Że dojdzie do walki z Corsusem i strażnikami. A my jeszcze żyjemy-odetchnął Alwin.
-Dlaczego zgodziliście się na takie warunki?-syknął Lucas-Pomagacie wrogowi po co?
-Pomóc przyjaciółce-odparł Karol.
-Pal was licho zdrajcy! Było walczyć z czarodziejem i tak rozwiązać wasz problem!-ryknął.
-Ponieważ on zabiłby nas trzech, nim ty byś zdążył jęknąć. Wiem, kiedy można walczyć, a kiedy się układać-mówił spokojnie Karekezi.
-Bredzisz! Dwóch was on jeden!-warknął karmelowłosy i zaplótł ręce na piersi. Oko błysnęło czerwonym kryształem, co dostrzegł tylko Karol, ale zbagatelizował to.
-Spełniliśmy jego rządania, teraz on musi spełnić nasze.
-Nie pozwolę wam!-warknął głośno.
Młodzieńcy nie zwracali już na niego uwagi. Kierowali się w stronę ścieżki przy zboczu.
-Nędzni zdrajcy! Słoneczne Okowy!-wystrzelił zaklęcie w plecy Alwina. Jego wzrok nie zdążył zanotować ruchu. Chłopak stał już twarzą do niego ze skątowanym mieczem. Zaklęcie zostało zneutralizowane.
-Myślałem, że Casterwill powinien mieć honor-rzekł obojętnie.
-Nie dla zdrajców!-ryknął i tym razem Alwin dostrzegł czerwony błysk w jego oczach. Wpadł w furię?
-Bacz na słowa. Oszczerstw nie rzucaj na wiatr, bo mogą wrócić-mówił
wciąż bez oznak emocji.
-Przybądź Templarze!-zawołał swojego tytana-Pomóż mi Fejono!
-Skąd wytrzasnął tytany!?-zdziwił się Karol.
-Dopiero byliśmy w skarbcu Casterwillów-odpowiedział jakby to było coś oczywistego.
-Nas zdrajcami nazywa, a sam złodziej!-zakpił Karol.
Templar rzucił się na Alwina. Chłopak umknął ostrza tytana i szybkim krokiem znalazł się za plecami templariusza. Wymachnął do tyłu ostrzem co młodzieniec bez trudu sparował.
-Nie bądź głupi! Przywołaj cokolwiek!-krzyknął Karol blokując Fejonę i przywołując swojego tytana.
-Okaż męstwo Gryfonie!
-Karol? Majaczysz? Przecież to tylko jeden tytan-zakpił Alwin parując Templara. Ostry mróz poleciał w niego. Jednak, gdy zaklęcie dotarło, chłopaka już tam nie było. Zablokował górne uderzenie i przetoczył się pod tytanem. Miecz śmignął tnąc go na pół. Rozsypał się w wiązce energii. Alwin spojrzał na męczącego się z Fejoną Karola. Wiedział, że i tak da sobie radę. Ruszył w kierunku Lucasa cofającego się krótkimi krokami. Zatańczył paradnie mieczem.
-Utrudniasz nam. Znasz może bajkę o pinokiu?-mówił beznamiętnie, niczym lektor.
Lucas zatrzymał się i spojrzał na niego. Przytaknął marszcząc złowrogo brwi.
-Klątwa, o której słyszałeś działa podobnie. Tylko, że skłamać można raz. Trupy przecież nie mogą kłamać-wyjaśnił, a Casterwill pojął aluzję.
-Po to robimy to dziwne uganianie się za małą wskazówką zegarka kieszonkowego-kontynuował tańcząc mieczem.
-Powiedz ty mi co mnie to interesuje? Pracujesz dla wroga, powinieneś skończyć jak on.
-Nie zrozum mnie źle, ale gdybym chciał już leżałbyś pod moimi nogami w kałuży krwii-Miecz majestatycznie wykonał obrót w powietrzu i gładko wrócił do dłoni właściciela-Ujmę to inaczej. Czy jesteś gotowy poświęcić się dla swojej siostry?
Chłopak prychnął.
-Klątwa raz została skierowana przeciwko twojej siostrze- Lucas mimowolnie rozszerzył oczy.
-Moja i Karola interwencja uchroniła jedno życie. Ale możesz być pewien, że jeśli klątwa nie zostanie zdjęta, drugi raz jej nie ochronię.
-Łżesz, aby odwrócić moją uwagę i wbić mi ostrze w pierś!-warknął.
Alwin demonstracyjnie schował miecz do pochwy.
-Mówisz, że gotowy jesteś na śmierć dla niej. Gdzie byłeś kiedy ona cię potrzebowała? Kiedy jedyne oparcie miała w lokaju i ochroniarzu? Wiesz ile koszmarów może mieć mała dziewczynka z powodu utraty rodziny?-trafił bardzo celnie. Lucas zagryzł wargi, aż pociekła strużka krwii.
-Skąd możesz to wiedzieć demonie?-ryknął nie wierząc w jego słowa.
-Ze zdrajcy w demona...Ale czy to ja patrzyłem na cierpienie własnej siostry nie dając jej żadnego wsparcia i pocieszenia?
-Przestań!-zabolało-Nie możesz tego wiedzieć! Jesteś demonem tego czarownika! Chcesz mnie złamać!
-Czy nie twoim celem było, żeby nigdy nie ryzykowała życia w łowczym życiu? Sądziłeś, że jest słaba i wymaga opieki jak dziecko. Ale krzywdę, którą jej wyrządziłeś zniknięciem sprawiła, że ona stała się silna. Najsilniejsza...-tym razem tłumaczył wszystko zwyczajnym tonem głosu.
-Ona jest słaba...-stęknął i złapał się za głowę.
-Ty jesteś krótkowzroczny-wymownie poprawił swoje okulary-Nie widzisz tego, że ona cię przerosła? To jest najsilniejsza łowczyni od czasu Lorda Casterwilla. Zaślepia cię zazdrość, że ta którą uważałeś za słabiutką, jest silniejsza od ciebie-założył ręce na piersi.
-Sługo zła! Precz! Wykorzystali i teraz zabiją!-rozpaczał urażony słowami Alwina. Wystrzelił Puls Światła. Gwizdnęła stal i zaklęcie odbiło się od miecza pod idealnym kątem. Wróciło do adresata.
-Demon!-wrzasnął Lucas obrywając własnym czarem.
-Jak chcesz...-wzruszył ramionami i rzucił się na Casterwilla-Widzę, że wymagasz zbuforowania danych.
Zielonooki wypalił Pustkę bez trudu ominiętą przez Alwina. Miecz świstnął, po cięciu płasko z prawej. Lucas stanął jak wryty. Ostrze skróciło mu końcówki rzęs nie dotykając nawet kawałka skóry. Alwin wykonał inny atak. Blokując zaklęcie przewrotem znalazł się z boku karmelowłosego i skośnie ciął fragment szortów. Zimna stal nie dotarła do uda. Spodenki zaś zyskały nowy krój z ściętym kawałkiem.
-Jak pamiętam cię z obrazka nie miałeś takiego zarostu-krótka flinta i płaskie cięcie. Lucas zdębiał, gdy dolna część podbródka potwornie zarośnięta nagle stała się niemalże gładka.
-Dość! Błagam!-padł na kolana z ciętą miną. Ostrze zatańczyło przed nim.
-Chcesz więcej oratorstwa?-syknął Alwin.
-Wypchaj się!-rzucił się przed siebie wprost na nogi chłopaka. Ten w idealnym momencie odskoczył i karmelowłosy rąbnął głową w skałę. Czaszkę jednak miał mocną. Zamroczyło go, ale zaraz wstał i odszukał wzrokiem przeciwnika.
-Ciekawe czy tak samo jak siostra boisz się ognia. Ignus Culombo!-płomienny pocisk wystrzelił z dłoni eksplodując językami ognia pod jego nogami. Lucas zachwiał się i upadł zaskoczony efektem.
-Demon!-wrzasnął.
-A ten dalej swoje-przewrócił oczami. Skupił się na tajemniczym błysku w oczach rywala-Hmm...Skoro tak się rzucasz, to może najpierw zajmę się twoją siostrą?-wyszeptał tajemnicze słowa i na dłoni pojawiła się lewitująca kulka przedstawiająca obraz śpiącej Sophie. Alwin zatańczył mieczem i skierował czubek ostrza w szyję dziewczyny na projekcji.
-Demon może kraść dusze. Co uczynisz jeśli to zrobię?-zbliżył broń bliżej, a Lucas szarpnął się. Z każdym zbliżeniem Casterwill upadał coraz niżej. W końcu ostrze przebiło kulkę, która rozprysła się. Lucasem wstrząsnęły spazmy. Chwilę później leżał nieprzytomny. Karol stojący na uboczu, dawno rozprawił się z Fejoną i teraz oglądał całe widowisko. Podszedł do Alwina.
-Po co ten teatrzyk z demonem?-zapytał.
Chłopak wzruszył ramionami.
-Coś nim zawładnęło. Graham z trudem odczytywał strzępy jego myśli-podrapał się po głowie.
-Skąd ty tyle o ich przeszłości wiesz?-dopytał.
-Początek znałem od Sophie. Jak mu to powiedziałem, szarpnęło mu umysł i czytałem jak z otwartej księgi-wzruszył ponownie ramionami.
-Graham czytał-uśmiechnął się Karol. Twarz Alwina przybrała postać niewiniątka. Natychmiast przerwał unosząc dłoń.
Nieprzytomny Lucas zakasłał. Otworzył oczy i usiadł trzymając się za głowę.
-Gdzie ja jestem?-spytał kiwając lekko głową.
-Co pamiętasz?-rzucił Alwin ze spokojem.
-Ja...Nie...Albo...Wynosili mnie z obsydianowej celi-przypomniał sobie.
-Dopiero co...-niedokończył Karol chwytając się za bolący piszczel po kopniaku Karekeziego.
-Padłeś ofiarą dziwnego zaklęcia. Nie martw się. Znalazłem sposób na zneutralizowanie tego. Mam nadzieję...-dokończył niesłyszalnym szeptem.
- Że co to?-usiadł podciągając kolana.
-Wiem tyle co z obserwacji. Chciałeś nas powybijać.
-No pięknie. A jak tam Sophie Casterwill? Znacie?-spytał widocznie zatroskany.
-Sofija sobie mieszka w zamku w Chantily-odparł Karol, a Lucas uniósł brwii-Jak mamy wogóle wrócić?-dodał.
Jak na zawołanie eksplozja czarnego dymu zwróciła ich uwagę. Czarnoksiężnik szyderczo uśmiechnięty podszedł do nich.
-Witajcie sługusy!
Karol prychnął, Alwin zakręcił oczami, a Lucas patrzył ogłupiały.
-Macie dla mnie część?-spytał lekko bez przejęcia, że przed nim stoi trzech wrogów.
-Mamy część, ale najpierw antidotum-syknął Alwin.
Czarnoksiężnik podniósł zgięty łokieć, jakby sokolnik trzymał sokoła, czarny dym unoszący się zawsze wokół Corsusa sformował się w czarnego kruka. Szepnął mu bardzo cicho i ptaszysko wzbiło się do lotu, by wystrzelić niczym pocisk z armaty.
-Mój pachołek się tym zajmie-rzekł kierując wzrok na młodzieńca.
-Czemu mamy wierzyć?-spytał agresywnie Karol.
-Wiecie gdzie mieszkam, co nie?
-Nie mamy ochoty znów wycinać wam całego więzienia-odparł.
Corsus zaśmiał się złowieszczo.
-Myślicie, że ot tak wejdziecie sobie do Rassen? Architektowi należy się nagroda nobla. Nie ma opcji, aby mysz się prześlizgnęła. Tylko dlatego, że odesłałem na spoczynek cały garnizon zewnętrzny i zdezaktywowałem cały system obronny. Tam powinien być tylko jeden strażnik na poziom. Jak tylko przekroczyliście mur wiedziałem dokładnie, gdzie jesteście. Nawet nie wiecie ile pożytku ma z was Rassimov po wypuszczeniu tamtej dwójki.
Czarna wskazówka śmignęła w powietrzu. Corsus bez trudu ją chwycił.
-Widzę, że się rozumiemy. Do rychłego!-zawinął peleryną energicznie do środka i eksplodował w kłębach czerni.
-Czyli wracamy piechotą-jęknął Karol.
-Mam lepszy pomysł. Okaż męstwo Gryfonie!-srebrny gryf stanął dębą i majestatycznie uderzył skrzydłami. Alwin dosiadł go. Karol po zrozumieniu pomysłu przywołał swojego.
-To z kim lecisz Lucasie? Czy wolisz na piechotę?-rzucił Karol.
-Polecę z tobą. Mam dziwne odczucia w stosunku do niego.
-Ciekawe dlaczego?-dwaj rycerza wybuchnęli śmiechem, strofując tym Lucasa.
-Ku Chantily!-zawołali i Gryfony wzbiły się w powietrze.

Dzień powrotu z Grenlandii, Chantily, Francja
Drużyna zostawiwszy Montehue w paryskim szpitalu Vanem udała się z powrotem do zamku. Droga minęła im na rozmowie z Gustawem. Około południa ujrzeli sczyty zamkowych wież. Gustaw z podziwem patrzył na piękne stawy okalające teren pałacu wraz z ogrodami, które w tej chwili były wyłącznie zielone, dzięki iglastym drzewom i krzewom. Przy wrotach powitał ich stary kamerdyner. Skierowali się do sali narad. Tam przy okrągłym stole pochyleni nad mapą świata stali Leon, Cesare i Alexandra.
Nostradamus spojrzał obojętnie na przybyszów. Wiedział w końcu, że im się uda. Leon natomiast przyskoczył do Gustawa i radośnie powitał przyjacielskim uściskiem. Alexandra niewtajemniczona w plany odnalezienia Casterwillów, więc uznała go za kolejnego rebelianta. Casterwill pozostał z resztą, a drużyna udała się do swoich komnat na spoczynek.

Następnego dnia Cesare wyszedł na tyły zamku do ogrodów. Głęboko wciągnął chłodne grudniowe powietrze. Panowała błoga cisza. Rozejrzał się po pustych trawnikach i ogołoconych drzewach. Podszedł do starego dębu rosnącego na skraju jednego z pól ogrodowych położonych przy lesie. Położył dłoń na pniu. Przejechał palcami wzdłuż wyżłobienia widocznego na korze. Odwrócił się i spojrzał na dziką kaczkę o czarnym upierzeniu. Płynęła blisko brzegu. Nostradamus przyklęknął nad wodą i dokładnie obadał zwierzątko. Uśmiechnął się na widok dobrej przyszłości kaczuszki. Ptak skubnął się pod skrzydełkiem. Cesare odszedł od stawu. Zaplótł palce za plecami i z miną zniecierpliwionego zatoczył kilka kółek na promieniu dwóch metrów. Spojrzał w niebo, a potem na złoty zegarek. Ciszę przerwało łupotanie wielkich skrzydeł. Na szarym pochmurnym niebie pojawiły się zarysy dwóch kształtów. Pomachał w tamtym kierunku. Cienie zwróciły się w jego stronę. Chwilę później ukazały się dwa srebrne lwy o głowie orła bijące skrzydłami powietrze. Na nich trzy postacie.
Masywne tytany twardo uderzyły lwimi łapami o ziemię. Przebywszy kilka kroków zatrzymały się. Cesare podszedł do nich.
-Cieszę się, że jesteście. Alwin i Karol odpocznijcie, musicie być jutro gotowi. Lucasie miło mi cię poznać. Chodź za mną. Uporządkujemy cię-położył dłoń na ramieniu Casterwilla i ponaglił.
-Coś się święci-wywnioskował Karol z zachowania Cesara patrząc na pośpiesznie odchodzących towarzyszy.
Skierowali się wprost do zamku.

Dwie godziny później przy wieczorze Sophie zapukała do jednej z komnat. Otworzyła je jedna z pokojówek. Ubrana w czarną sukienkę za kolanko z przepasanym białym fartuszkiem i czapce chroniącej włosy przed większym kurzem. Mogła mieć niespełna dwadzieścia lat. Niższa o głowę od Sophie ukłoniła się.
-Panienko Sophie! Pan Lucas oczekiwał pani-powiedziała piskliwie i szeroko otworzyła drzwi.
Casterwilka weszła do środka. Komnata była dwukrotnie większa od jej własnej. Pokój podzielono na trzy części za pomocą zmiany wysokości podłogi. Wejście znajdowało się na średniej wysokości. Umieszczono tu szafę i komodę. Naprzeciwko było podwyższenie, gdzie stało podwójne łoże z czerwoną pościelą. Po prawej zaś znalazło się obniżenie. Parawan zasłaniał fragment pomieszczenia. Podeszła bliżej. Ukazała się tam wanna i moczący się w niej Lucas. Obok pomagała mu umyć się stara pokojówka.
-Lucas! To tak mnie oczekujesz?-zawołała, a karmelowłosy rozpoznając głos obrócił głowę.
-Sophie! Jak się cieszę na twój widok!
-Gdy Lane mi opowiadała, myślałam że nie żyjesz-przytuliła go mocząc sobie całe ubranie. Fragment piany wzbił się w powietrze.
-Lane? Żyje. A Dellix?-spytał przejęty.
-Też, ale zachowuje się jakby go nie było-odpowiedziała.
-Panienka się odsunie, muszę go porządnie wyszorować. Takiej skorupy brudu jeszcze nie widziałam-stara pokojówka podniesła gąbkę.
-Nie przeszkadzam więcej. Spotkamy się na kolacji. Poznasz wszystkich naszych sprzymierzeńców-pożegnała się i mijając składającą ubrania dziewczynę wyszła z pokoju.

Kukułka zegara na korytarzu wybił dwudziestą trzecią. Kryształowy żyrandol oświetlał długi korytarz. Drobna dziewczyna z zaplecionymi rękami za plecami wracała skupiona z kolacji. Spojrzała na obraz mężczyzny w francuskiej peruce odzianego w bogate szaty siedzącego na tronie. Miała wrażenie jakby wszystkie obrazy z korytarza patrzyły właśnie na nią. Okryła się czarną peleryną i ruszyła dalej. Poczuła przeciąg. Chwilę później zgasły kryształy żyrandola. Dziewczyna rzuciła się do ściany i przylgnęła do niej plecami. Była przerażona. Nie chodziło tu wyłącznie o mrok, a o ataki które zawsze działy się w ciemnicy. Przyklejona do ściany rozpaliła Burzę Błysków. W tym samym czasie wróciło światło. Odetchnęła z ulgą. To tylko stara instalacja zamkowa wadziła. Żeby poczuć się pewniej przywołała Skoczka. Wiewiórczy tytan wiele razy pomagał jej dostać się do zamkniętych pomieszczeń. Pogłaskała zwierzątko pod pyszczkiem.
-Dotrzymasz mi towarzystwa kochany Skoczku?-spytała bardzo melodyjnym i cienkim głosem. Tytan radośnie zmarszczył nosek. Teraz parką ruszyły w stronę końca korytarza. Kilka metrów przed załomem holu Skoczek stanął i niespokojnie powąchał powietrze. Ponownie zgasło światło. Mey odruchowo przylgnęła do ściany.
-Trzeba zawiadomić Fredro o tym żyrandolu-westchnęła głęboko.
-Chcesz mi popsuć wejście?-dobiegł do niej szyderczy głos. Poznała go tak jak poznała człapiącą obok postać. W nikłym świetle okna widziała zarysy rozlatującej się kobiety z wężami zamiast rąk. Obok poruszała się druga postać. Wysoka i umięśniona, czarna jak noc z mieczem przytroczonym do pleców.
-To już trzecia moja wizyta, a ty ciągle zlękniona jak dziecko-mówił głosem, który kilka razy już słyszała, ale ciągle tak przemodulowanym, że nie była w stanie dobrze go przypisać.
-Czego chcesz!-warknęła, choć z jej ust wydobył się płynny dźwięk.
-Rycerz na białym koniu przybył, pogadał i muszę cię odczarować jak w bajce o śpiącej królewnie. Choć to nie ja będę całował. Kłamsicielka!-drwił nieznajomy.
Tytan sunął powoli w jej kierunku. Oczy kobiety hipnotyzowały i mimo chęci ucieczki nie była w stanie tego dokonać. Tytan objął rozpadającymi się wargami jej usta i mocno wciągnął. Dziewczyna poczuła jak ulatuje z niej życie, choć nic takiego się nie działo. Tytan wraz z swoją trucizną wchłonął siły witalne. Mey padła zemdlona. Skoczek zaatakował odsuwającą się kobietę. Ciął dwukrotnie celnie, ale napotykając wzrok tytana zamarł zahipnotyzowany.
-Jeszcze się spotkamy i to pewnie nie raz-złowieszczo zaśmiał się, a nagły błysk pioruna spotęgował złą aurę ukazując całą postać zdrajcy, lecz wtedy żaden świadek, który mógłby go widzieć, nie był w stanie tego opowiedzieć. Kilka minut później dziewczyna obudziła się. Skoczek czuwał przez cały czas.
-Och...Moja głowa...-pogładziła czubek czaszki.
Tytan otarł się o szyję dziewczyny, która w odpowiedzi pogłaskała jego futro.
-To było okropne-przetarła rękawem usta. W drzwiach stanęła postać.
-Co tu tak ciemno?-zapytał rozpalając burzę błysków.
-Alwin? Znowu on się pojawił-wstała z podłogi i objęła chłopca-i...i mówił, że musi mnie odczarować.
Chłopak uśmiechnął się odwzajemniając uścisk.
-Więc Corsus spełnił warunek-wziął głębszy wdech czując perfumy o zapachu jabłek.
-Warunek? To twoja sprawka?-spytał unosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy.
Streścił całą historię. Później odprowadził ją do jej komnaty.

Wczesny ranek, Chantily, Francja
Nagły huk zbudził Sophie. Potrząsnęła głową i znów opadła na poduszkę. Hałas powtórzył się. Zaciekawiona wstała, ubrała swoją ciemną bluzkę i różową spódniczkę. Nakladając drugą podkolanówkę okno wraz z otaczającą je murarką rozprysło się do środka. Zaklęła chwytając tenisówkę i wypadając z komnaty. Na korytarzu panowało poruszenie. Mieszkańcy zamku śpiesznie biegali we wszystkie strony. Sophie chwyciła pokojówkę, która wczoraj była w pokoju Lucasa.
-Co się dzieje?-spytała.
Dziewczyna pokręciła głową i wyrwała się z uścisku Sophie. Nagle dojrzała Loka z Ostrzem Woli zmierzał do schodów na niższe piętro. Pobiegła za nim. W połowie drogi fragmenty kamienia wystrzeliły z jej prawej tworząc wyrwę. Spojrzała w dal. Poznała wielką patyczakowatą kreaturę. Zbiegła na dół i przy ostatnim stopniu została powalona na ziemię zaklęciem. Fanatycy Spirali wdarli się do zamku. Den dojrzał tę sytuację i Ostrym Mrozem zneutralizował przeciwnika. Sophie podniosła się i uważniej podbiegła do chłopaka.
-Den! Co tu się dzieje?!-krzyknęła unikając zaklęcia.
-Ktoś otworzył wrota i wpuścił ich tu!-poinformował blokując atak-Przeszyj ich Przeklęty Łuczniku!
Sophie zablokowała fanatyka i przerzuciła go przez ramię. Oceniła sytuację. Główne wejście było opanowane przez kilka oddziałów fanatyków. Głębiej bronili się rozpaczliwie rebelianci z Lokiem i Lucasem na czele. Fragment ściany eksplodował zasypując ich gradem odłamków. Kilku spanikowało i rzuciło się do ucieczki. Sophie jednak ich powstrzymała przywołując Sabrielę i formując ich w szyk. Pierwsza linia padła na kolana dając pole do ostrzału drugiej. Na rozkaz Sophie padły mierzone strzały. Zaklęcia trafiły między rebeliantami strącając kilkunastu spiralowców. Z bocznego korytarza poszarpany oddział rebeliantów dokonywał szybkiego odwrotu. Alwin z Karolem ubezpieczali ich. Sophie szybko poszła dowiedzieć się szczegółów.
-Wschodnie skrzydło stracone! Wyrżnęli wszystkich zanim zdołaliśmy zebrać jakąkolwiek grupę. Nie wiem jak oni się tu dostali!-zreportował Karol-Południowe trzymało się dopóki z zewnątrz nie zniszczyli murów.
-Jakie są rozkazy Cesara lub Aleksandry?
-Mamy utrzymać przejścia tunelami na zachodzie póki większości nie ewakujemy.
Sophie kiwnęła głową i zbliżyła się biegiem do nielicznej już obrony głównego wejścia północnego skrzydła.
-Lok! Wycofajcie się pod tunele!!-zawołała najgłośniej jak mogła. Chłopak mimo zawieruchy usłyszał polecenie i wydał rozkaz. Niestety zwrot "wycofać się" zadziałał jak w każdej niewyszkolonej armii. Cofnięcie zamieniło się w bezładną ucieczkę. Zignorowali nawet Sophie i Sabrielę. Fanatycy z rykiem zwycięstwa rzucili się naprzód wraz z Arlekinami wybijając motłoch. Na drodze stanął im Basilard. Tarczą sprzątnął kilku przeciwników, a kolejnych przeciął. Zdezorientowani spiralowcy dopiero po chwili cofnęli się. Długo jednak nie zwlekali. W ruch poszły tytany. Arlekiny obskoczyły ze wszystkich stron złotego wojownika i pomimo wielkich strat odesłały go do amuletu. Czas, który dał rebeliantom Basilard, pozwolił Lucasowi przegrupować się. Sophie przy boku Lucasa nie wiedziała jak zapewnić dostęp do tuneli, gdy zostali zepchnięci ze wszystkich stron. Nikt nie mógłby się przebić.
-Nie ma sensu czekać! Nikt tu już nie dotrze!-krzyknęła Casterwilka.
-Biegnijcie!-rozkazał Karol-My ich wstrzymamy!
Cets pociągnął kuzyna i pięciu rebeliantów wysuwając się przed kordon.
-Zjedz ich Trollu!-Karol rzucił zaklęcie przywołania.
Tytan objętością wypełniał całą szerokość korytarza. Stwór podpierając się przednimi długimi łapami stał zgarbiony chwiejąc się na boki. Wbił prawą rękę w ścianę i wyrwał kawał murarki. Z przeciągłym okrzykiem cisnął nim w fanatyków. Na tak małej przestrzeni ściśnięci jak w zatłoczonym autobusie w godzinach szczytu kawał kamienia zmiażdzył pierwsze linie. Spiralowcy zaczęli się cofać. Troll wyrwał kolejny kawał tym razem lewą ręką z przeciwległej ściany i rzucił w fanatyków zgniatając kolejnych. Siódemka wysuniętych obrońców czekała podbudowana terrorem tytana. Sophie ponaglała rebeliantów, którzy musieli iść pojedynczo, aby nie zaklinować się po drodze w wąskich tunelach. Nagle posady zamku się zatrzęsły. Przez sufit przeszła linia wyraźnego pęknięcia, chwilę później odłamki powały runęły na ewakujących się. Do środka wpadło światło od góry. Sophie osłaniając głowę spojrzała nad siebie. Wielka poczwara o larwowatym kształcie głowy wyrwała całą górną część pałacu. Fanatycy byli skoncentrowani, rebelianci przerażeni, a Troll jak to troll chwycił leżący stos gruzu i cisnął prosto w potwora. Patyczakowata bestia cofnęła łeb, aby po chwili wrócić i długimi rękami zakończonymi trzema ostrzami przebić tytana jednym ruchem. Na ramieniu widniała postać w czerwonej szacie, a obok niego zdecydowanie przewyższający ją blondyn.
-Gheren, czekaj!-nakazał Rassimov-Zabij tamtą-wskazał na dziewczynę w różowej spódniczce i podkolanówkach.
Anulator, którego drużyna miała już (nie)przyjemność spotkać pod jego ludzką postacią, wykonał zamach i przy celu zgiął ostrza. Sabriela przeczuła ruch stwora i błyskawicznie stanęła na drodze ostrzom. Broń Anulatora jednak zignorowała blok
mieczem jak i samą tytankę odsyłając ją do amuletu. Sophie rozpaczliwie zasłoniła się Stalową Sferą. Pazury już sięgały do niej. Poleciała na bok twardo uderzając w podłogę. Ostrza przeorały się przez kilku rebeliantów. Casterwilka otrząsnęła się, a obok niej znikąd pojawiła się czarna wysoka postać o białej skórze w czarnym płaszczu. Sophie przyznała mu miano najprzystojniejszego mężczyzny jakiego widziała. Miała podziękować, gdy nadbiegł Alwin i obrońcy.
-Dobra robota Graham! Sophie biegnij już do tunelu. Jeszcze tylko z trzydzieści osób.
-Zostanę!-stanowczo sprzeciwiła się. Skupiła uwagę na krzyczącym fanatyku. To był Eurt. Zeskoczył z Anulatora wprost w szeregi spiralowców i wykrzykiwał komendy. Ustawiły się równe linie. Pierwsza klęknęła.
-Do czorta! Zaklęcia ochronne szybko!-wrzasnął Alwin, a Karol powtórzył. Rebelianci jednak byli zbyt skupieni na ucieczce do małego przejścia i wzajemnym tratowaniu się. Padła salwa z dwóch linii fanatyków i część uciekających padła. Dwie linie uklękły dając pole do strzału trzeciej i tak co chwilę z coraz dalszej odległości padały zaklęcia. Rebelianci, którzy jeszcze nie znaleźli się w wąskim przejściu padali jak zboże pod kosą. Ci którzy zdołali aktywować jakiekolwiek zaklęcie ochronne mieli tylko chwilę dłuższe życie. Pod całą kawalkadą zaklęć bariery pryskały. Trzech obrońców, chłopcy i Sophie schronili się za załomem. Wtedy uderzył Gheren. Wbił ostrze w jednego obrońcę, podniósł go wysoko do paszczy i zjadł. Ryzykując Karol Hiperskokiem wyskoczył na środek przed armią fanatyków.
-Wagenburg!-wrzasnął uderzając pięścią w podłogę. Nim fanatycy zareagowali drogę zatarasowały im ostrokoły. Cets znowu skokiem znalazł się przy wejściu lądując na trupie. Reszta już była w środku. Puścili się biegiem dopiero po kilkudziesięciu metrach, gdzie tunel rozszerzał się na tyle, aby mogła bez przeszkód poruszać się jedna osoba. Zamykający pochód Cets co kilka metrów zawalał strop zasypując drogę.
Pół godziny później opuścili wąskie korytarze. Sophie odnalazła Loka z krwawiącym ramieniem. Delikatnie zbadała ranę. Lambert syknął, gdy dotknęła rany. Podeszła do nich Mey. Przeprosiła Casterwilkę i poprosiła Loka o klęknięcie. Położyła dłoń na wcięciu. Po chwili nie było śladu oprócz zakrzepłej krwii.
-Powierzchowne zranienie-jęknęła jednak zmęczona.
-Dzięki-uśmiechnął się.
Chwilę później znalazł ich Cesare, Leon z Julią i Gustaw.
-Sophie! Cieszę się, że cię widzę!-objął ją przyjacielsko Leon.
-Witajcie!-rzekła i spojrzała na Cesara-Co tu się stało?
-Śledzili te dwie dziewczyny, które chłopcy uwolnili-odpowiedział.
-Ale jak się dostali do środka niezauważeni?-nacisnęła.
-Zdrajca otworzył drzwi, a armia doszła pod osłoną mgły.
-Kim on jest?-natarła ostro.
-Jedno z was już to odkryło. Pamiętaj Sophie!-zaostrzył głos-Kłamca, Agent i Tytan. Nie wierz Kłamcy, a gdy zostanie zdemaskowany, nie ufaj swoim oczom. Agenta skaże Kłamca. Tytan odejdzie, gdy Agent cię uratuje-mówił głęboko z pogłosem niczym w prastarym grobowcu.
Dziewczyna skinęła głową.
-Większość ludzi rozesłałem na misje, ale i tak było ze stu ludzi w zamku-głos wrócił mu do normy-Jedna trzecia ocalała.
-Nie mogłeś wszystkich?-spiorunowała go wzrokiem.
-Nie!-odparł ze złością.
Wyczuwając napięcie Lok odciągnął Sophie. Objął dziewczynę i razem odeszli.

Kwiecień
Hotel, Paryż, Francja
Dante z małym Fabriziem legł na kanapie. Zhalia z malutką Rosalią usiadła obok. Sophie z Lokiem zasiedli na drugiej prostopadle ustawionej do pierwszej. Alwin z założonymi rękami oparł się o wysoką komodę. Mey przybliżyła się do jego boku. Karol wpatrywał się w francuską uliczkę za oknem. Metz wychylił się z kuchni razem z butelką wina. Cesare wyszedł z łazienki.
-Naprawdę jest coraz gorzej-mówił Metz nalewając do dziewięciu kieliszków francuskiego wina-Nie mamy żadnej swobody działania. Jedynie Zakon Gregora na wschodzie funkcjonuje bez przeszkód-Cesare podał przywódcy Fundacji dodatkowe dwa kieliszki. Mężczyzna spojrzał na niego z uniesioną brwią. Rozległo się pukanie. Do środka wszedł Den i opierający się o laskę Montehue.
-Wybaczcie za spóźnienie, ale Montemu ciężko się chodzi-przeprosił Den.
-Ciężko? Mało powiedziane! Jestem kuternogą do końca życia!-gniewnie rzucił laską o ziemię. Był to błąd. Zachwiał się i upadł głośno klnąc.
-Dziewczyno...Nie mogłabyś...no wiesz...tak jak wtedy?-spojrzał błagalnie na Mey.
-Przykro mi, ale ja nie mam pojęcia jak powinny być naprawione mięśnie. Połączyć czerwone z czerwonym, a żółte z żółtym jest prostsze-rozłożyła bezradnie ręce.
-W każdym razie dzięki. Uratowałaś mi życie-podkuśtykał z laską i mocno objął dziewczynę, która omal nie została zmiażdżona. Montehue opadł na kanapę obok Dantego. Przyjrzał się dzieciom, a następnie każde pojedynczo wziął na ręce i chwilę się bawił. Cesare podał przybyłym wino. Metz kontynuował.
-Wracając do tematu. Musimy ustalić co robić dalej. Znowu zakładać bazę? Póki w naszych szeregach jest zdrajca nie jesteśmy bezpieczni. Przypuścić szturm na Rassen? Odpada-zdecydowanie pokręcił głową-Zamach? Żaden nie wypalił. Rassimov rekrutuje łowców na potęgę. Już nawet werbują czternostolatków jeśli przejawiają skłonności łowcze.
-Beznadzieja. Nic nie możemy zrobić-westchnął Den.
-Może zwróćmy się o pomoc do Amazonek?-zaproponował Dante.
-Też o tym myślałem, ale nie mamy z nimi kontaktu. Musimy wysłać ekspedycję. Istnieje jeden szkopuł. Jeżeli doniesienia są prawdziwe w Amerykach jest bardzo niebezpiecznie.
-Ja pojadę-zaoferowała się Sophie.
-Zgoda. Powinny pojechać tam głównie dziewczyny. Wiola będziesz jej towarzyszyć. Lok, ponieważ ciebie znają też pojedziesz. Dante? Albo ty albo Zhalia.
Kasztanowłosy spojrzał namiętnie w oczy ciemnowłosej.
-Jedź, kobietę lepiej potraktują, a ja się zaopiekuję maleństwami-pocałował ją, a ona odwzajemniła.
-Cesare? Proponujesz jeszcze kogoś?-spytał Metz.
Nostradamus zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Po chwili otworzył i spojrzał na dwóch rycerz.
-Niech jedno z was pojedzie, a drugie zmierzy do Grzegorza.
Chłopcy popatrzyli po sobie. Po chwili odezwał się Karol.
-Chętnie przypomnę sobie swoją ziemię. Wracam do Grześka.
Cesare kiwnął głową. Z fotela wstał Den.
-A ja? Też chce jechać!-zawiedziony machał rękami.
-Byliście dłuższy czas w zakonie. Tam z Montehue się udacie-powiedział stanowczo Nostradamus.
-Drużyno! Mamy misję!-zawołał Dante. Cała czwórka zaśmiała się, a pozostali nieobyci ze zwyczajami towarzyszy patrzyli zdziwieni.

poniedziałek, 7 marca 2016

Miłość jest na­miętnością. Wytrąca z równo­wagi. Gu­bi rytm. Za­burza spokój. Zmienia wszys­tko. Przew­ra­ca świat do góry no­gami. Wyw­ra­ca wszys­tko na lewą stronę, zachód zmienia w połud­nie, a północ we wschód, to, co złe, w dob­re, każe ot­wierać ser­ce bez wa­runków.

Szkocki spokój


Góra Gunnbjorna, Grenlandia
Lok dotarł nad krawędź skalnej półki, poślizgnął się i trzymając Sophie runął w dół. Zamknął oczy i krzyczał. Coś pacnęło go w ramię i przestał krzyczeć. Otworzył oczy. Wychylał się znad półki owinięty w pasie ogonem Lindorma. Westchnął uradowany. W dół było jak nic z osiemdziesiąt metrów. Obudziła się Sophie. Jęknęła z bólu i poprosiła chłopca, aby ją puścił. Stanęła oparta o niego i chwyciła się za bok klatki piersiowej.
-Ta bestia złamała mi żebra-pożaliła się.
-Mogło być gorzej, spójrz na Montehue. Biedak biały jak trup, tyle tylko, że oddycha-powiedział Lok. Z tunelu wybiegł Gustaw Casterwill.
-Wołajcie transport, musimy się stąd wynosić!-zawołał.
Lok wyjął malutkie urządzenie i nacisnął przycisk. Nadał sygnał ewakuacyjny. Gustaw odwrócił się i użył mocy do zawalenia tunelu. Następnie wskazał wąską ścieżkę na dół. Sabriela od razu pokręciła głową. Nie mogła iść tamtędy z Montehue. Postanowili zaryzykować i poczekać na helikopter. Po kwadransie nic się nie wydarzyło, natomiast na horyzoncie pojawił się czarny kształt maszyny. Chwilę później bezpiecznie znaleźli się w środku zmierzając w stronę portu. Nieco sił odzyskała Wioletta, dzięki czemu wybudziła się. Montehue gorączkował, a jego rana wyglądała okropnie, lecz wydawało się, że jego stan jest stabilny. Sophie zajęła się odkażeniem i zabandażowaniem zmasakrowanej nogi Niedźwiedzia.
-Gustawie, jaka więc jest twoja nadzwyczajna moc?-spytał Lok.
-Telekineza. Mogę przemieszczać, łączyć, rozdzielać, wszystko za wyjątkiem ludzi.
-Znasz może położenie ostatniego z Obdarzonych?-Spytała Sophie.
-Davida nie da się odnaleść, jeśli on tego nie zechce. Jego iluzje wypaczają wszystko i ciężko określić, gdzie on jest.
-Skąd ty i Corsus się znacie?
-Cutrer jest synem Lorda Casterwilla. Wieki temu, gdy wojna z Anulatorami dobiegała końca, Cutrer odkrył nowy sposób magii. Łowcy korzystają z siły woli, natomiast on użył tego samego zaklęcia za pomocą duszy. Efekt był tak szokujący, że Lord natychmiast zakazał dalszego zgłębiania tej techniki. Corsusowi to się nie spodobało i potajemnie ją rozwijął, gdy go odkryli Lord Casterwill przeklął go i wygnał, a jego studia spalono. Najwidoczniej to było za mało. I teraz przejdę do twojego pytania. Poznałem go w Chinach, gdy chciałem się dowiedzieć czegoś o runicznych mieczach.
Montehue jęknął i odzyskał przytomność.
-Jasna cholera! Moja noga!-natychmiast zareagował na uścisk opatrunku zakładanego przez Sophie.
-Spokojnie! Bo będzie bardziej boleć-nakazała Casterwilka.
-Posłuchaj jej. Twoja noga trzyma się tylko na samych żyłach i skórze-powiedziała cicho Mey wsparta o ramię Dena.
-Wracając do rozmowy. Kilka lat spędziliśmy ze sobą podróżując po świecie w poszukiwaniu Lęku i Żałoby. Aż w końcu znaleźliśmy jeden z nich we wnętrzu Etny-
Sophie zadrżała. Nie lubiła wulkanów-Wtedy wyjawił mi prawdę i chciał zagarnąć skarb dla siebie, a że to on dzierżył Żałobę musiałem odpuścić. Uciekłem i od tamtej pory mieszkam tutaj, czasem wyskoczę na miasteczko.
Pilot oznajmił dotarcie do celu. Po wylądowaniu przesiadli się do samolotu i z tamtąd powrócili do Paryża.

Kilka dni wcześniej...
Twierdza Rassen, Paryż
Cztery plamy zniekształconego gazu przemieszczały się wzdłuż wykarczowanego lasu przy więziennej twierdzy. Srebro księżyca biło pełnym blaskiem. Pełnia, choć już sporo po północy. Smugi światła pojedynczych lamp oświetlały strażników pełniących wartę na murze. Zniekształcony obraz przybrał materialną postać. Stanął Alwin w ciemno granatowej szacie, której dół miał rozcięcia w czterech miejscach w kształcie trójkąta co umożliwiało swobodny bieg. Na klamrze czarnego paska widniał srebrny orzeł, a do pasa przymocowany był miecz. Głowę chronił dziobaty kaptur chowający w cieniu górną część twarzy jednocześnie zapewniając dobrą widoczność noszącemu. Obok stał Karol ubrany w identyczną szatę jednak barwy czarnej. Pozostałe dwie postacie to były ich tytanie upiory. Północnice. Urodziwa kobieta o szarej skórze, czarnych włosach, wychudzona, o czarnych oczach z wiankiem czarnego bzu na głowie . Odziana w szarą podartą suknię unosiła się nad ziemią, a jej dolna część znikała w roznoszonej mgle. Każdy z chłopców posiadał jeden jej amulet. Karol spojrzał na swojego kuzyna i spytał co dalej. Ciemnowłosy zastanowił się i zaraz wpadł na pomysł. Nie potrzebowali kombinować. Wykorzystali poraz drugi moce tytanów i stając się niematerialni przeniknęli przez mur. Ich oczom ukazał się dziedziniec zamku centralnego. Nie wiele się tu działo. Gdzie niegdzie przechodził strażnik nic poza tym. Zbliżyli się do bramy, gdzie wartę pełniło dwóch łowców. Rassimov przestał ufać bezmocnym i w całym zamku taka była tylko służba. Pod niematerialną postacią przeszli przez nich. Obaj strażnicy poczuli nagły powiew śmierci. Wystraszeni opuścili wartę. Tu moc Północnic znikła. Tytanki powróciły do amuletów. W świetle były bezużyteczne. Skierowali się na prawo do komnat służby. Potrzebowali lokalizacji pokoju Corsusa. Jakiś sługus musiał to wiedzieć. Karol przyklęknął przy pierwszych drzwiach i wytrychem otworzył je, Alwin tak samo uczynił z drugimi. Przyłożyli ostrza do gardeł śpiących sprzątaczy i obudzili ich pytaniem, gdzie jest komnata Corsusa.
Ten Karola wiedział. Poszczęściło się, że nie musieli tak budzić połowy zamku. Dokładnie objaśnił to miejsce i zaraz usnął. Zaklęcie Ciemnego snu zadziałało. Musieli przenieść się do części więziennej. Drogą na zewnątrz były główne wrota. Otworzyli je. Na miejsce warty wracało dwóch łowców, którzy na widok dwóch obcych rzucili się z pięściami. Alwin w mgnieniu oka wyjął swój miecz i ciął prosto odcinając wyciągniętą rękę jednego na wysokości łokcia. Ranny nie zdążył krzyknąć, gdy drugie trafienie przecieło czysto krtań. Drugi został pozbawiony nogi, przerzucony i na ziemi przebity w pierś. Karol otarł o jego strój swoje ostrze, podobnie uczynił Alwin. Musieli się dostać do zamku więziennego, aby zmylić tych, którzy odkryją ciała i przeszukają zamek centralny. Przywołali ponownie Północnice i pod postacią niematerialną przeniknęli do wnętrza. Tytany znów powróciły do amuletów. Parter stanowił strefę buforową. Znajdowały się tu klatki dla tych, których jeszcze nie przydzielono cel, albo tych którzy będą wywiezieni na egzekucję. Stał tu jeden strażnik. Gdyby nie spał stanowiłby duże zagrożenie. Był wielki i muskularny, a przy sobie nosił amulety dość potężnych tytanów. Jednak spał, płytko i czujnie, ale spał. To wystarczyło Alwinowi. Bezszelestnie podszedł do niego. Szybki ruch ostrza i łowca-strażnik pożegnał się ze światem. Teraz czekała ich podróż w głąb wielopoziomowego więzienia dla wszystkich, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie.

Jedenastoletnia dziewczynka o brązowych włosach siedziała smutno wpatrzona w rozpaczoną starszą dziewczynę o ciemnych włosach, której barwy nie mogła rozpoznać. Leżąca dziewczyna była bardzo wychudzona. Oczy były spuchnięte od płaczu. Włosy niegdyś upięte gumką po obu stronach, teraz skołtunione i posklejane nosiła rozpuszczone. Mała dziewczynka również wychudła, a długie włosy musiała upiąć, by nie spadały na twarz, nie mogła znieść ich zapachu. W celi jednak odór nie wiele się różnił. Gdy Rassimov w końcu stwierdził, że jest tylko zwykłą dziewczynką potraktował ją jak zwykłego więźnia i usunął przywileje. Teraz znajdowała się wraz z Lane, dziewczyną pragnącą śmierci. Nie wiedziała ile to już czasu minęło odkąd tu wylądowała. Smuciła sie, ale wierzyła, że przyjdą po nią. W końcu tak obiecał jej Alwin. Przekręciła się na słomianym posłaniu i zamknęła oczy. Wtedy to poczuła. Tak jak za pierwszym razem, gdy pokierowała Santiago, LeBlanche'a i Montehue do Huntika. Spojrzała na kratę i ujrzała. Po drugiej stronie w celu pojawił się portal, a w nim zobaczyła rudowłosą dziewczynkę w towarzystwie mężczyzny jadących na gwieździstym wilku.
-Hej! Tutaj!-zawołała.
Postacie z portalu obróciły się. Ognistowodna obręcz znikła. Portal zamknął się. Zaraz przyszedł strażnik. Uzbrojony w krótkie ostrze i potężny strażniczy amulet spojrzał gniewnie na małą dziewczynkę.
-Nie zawracaj mi głowy smarkulo, albo cię wypatroszę!-warknął.
Brązowowłosa przeraziła się, gdy z ust strażnika pociekła krew, a pierś splamiła szkarłatna ciecz. Upadł bez tchu na kamienną posadzkę.
-Witamy na piętrze minus siedem-odezwał się głos obok. Zza upadającego mężczyzny wyłoniła się straszna postać w ciemno granatowym stroju. Dziewczynka cofnęła się do ściany. Spojrzała na Lane, ale ta leżała obojętna na wszystko.
-Klaudia?-powiedziała z niedowierzaniem postać. Odchyliła kaptur.
-Alwin!-pisnęła i podbiegła do kraty. Przytuliła się przez pręty do chłopaka. Obok dojrzała Karola, który klęknął przy trupie i zabrał mosiężne klucze.
-Ubiliśmy dziewięciu strażników, a i tak ostatni dopiero miał klucze-prychnął Cets. Tak ustalono system bezpieczeństwa. Na każdy poziom przypadał jeden strażnik operujący kluczami. Właściciela klucza zmieniano często. Zapadka stuknęła. Srebrne kratowane drzwi otworzyły się. Alwin wziął dziewczynkę na ręce. Nie musiał się wysilać. Dużo schudła. Klaudia pokazała Lane.
-Chodź z nami!-zawołał Karol.
-Dellix...Lucas...Po co...Nieżyją...-jąkała się i drżała.
-Dellix? To nie ten murzyn, który patrzył jak się topimy?-przypomniał sobie Karol wycieczkę na wyspę Benjamina-Przecież żyje. Jeszcze dziś pił z nami na uczcie.
Lane poderwała się, ale zaraz padła ponownie. Była tak zrozpaczona, że jadła tylko, gdy siłą karmiła ją dziewczynka. Teraz była bezsilna.
-Ale Dellix w życiu nie pił alkoholu. Religia mu zabrania-zmierzwiła brwi.
-A patrz, cuda wigilijne się zdarzają. Pił z nami równo i nie wyłamał się, aż do końca-skomentował Cets.
Lane spróbowała spiorunować go wzrokiem, ale przy jej stanie wyglądało to mizernie. Zgodziła się. Zawsze była szansa, że Dellix jednak żyje. Alwin wyjął spod szaty menzurkę z wodą, którą zawsze nosił przy sobie. Klaudia wypiła tylko łyk, resztę przekazała Lane. Dziewczyna łapczywie wchłonęła całą zawartość. Skrzywiła się. Woda była bardzo wysoko zmineralizowana o mocnym metalowym posmaku. Alwin przyklęknął przy małej i położył dłoń na jej wątłym ramieniu.
-Słuchaj Malutka. Pamiętasz co ci pokazywałem przed opuszczeniem Wenecji?-przytaknęła-Przy wyjściu zgaście wszystkie światła i użyj tego-zdjął amulet w kształcie księżyca-Ze Skoczkiem ci się udało. Czekajcie na nas, albo idzcie do Chantily-przytulił dziewczynkę.
-A jak nie uda mi się? Złapią nas i zabiją na śmierć-jęknęła.
-Dasz radę.

Zamknij oczy i powiedz:"Północ wybiła". Tytan będzie wiedział co robić-przekazał jej amulet. Dziewczynka dotknęła go. Zabłysnął srebrną poświatą. Chłopak uśmiechnął się.
-Idźcie już. Strażnicy więzienni nie będą was niepokoić.
Lane chwiejnie oparła się o Klaudię. Ruszyły.
-Pośpieszcie się. Efekt Sennej Mary nie trwa długo-rzucił jeszcze za siebie ciemnowłosy.
Obaj zmierzyli w stronę zejścia na kolejny poziom. Kręconymi schodami zeszli cicho w dół. Przy wyjściu jak za każdym razem stało dwóch strażników. Bezszelestnie podkradli się do nich i Ciemnym Snem powalili w ramiona. Odciągnęli ich w głąb schodów. Z prawej odnogi wyszedł strażnik. Zaniepokojony brakiem warty zbadał wyjście. Karol mocno chwycił go i obalił na ziemię usypiając zaklęciem. Wychylili się z wnęki odziani w stroje strażników. Czysto. Podbiegli do prawej odnogi. Jeden strażnik stał przy otwartej celi. Ze środka dobiegały wyzwiska i jęki. Nieusłyszeni podeszli na jego plecy. Padł. Odsłonił drugiego strażnika, który pastwił się nad więźniem. Karol pchnął w kręgosłup niezbyt głęboko, ale skutecznie. Łowca sparaliżowany padł na ziemię. Uszkodzony rdzeń sprawił, że nie mógł się ruszyć, a rana krwawiła. Więzień wyciągnął się spod kata. Miał złamane obie nogi i wielki siniec pod okiem. Chłopcy poszli dalej. On tylko by spowalniał, a nie mogli sobie na to pozwolić osiem poziomów pod ziemią. Kierowali się na ostatni poziom więzienia, dziewiąty. Niżej znajdowało się już tylko jedno piętro. Bardzo nisko i bardzo blisko źródeł magmy. Zwane trzynastym. Z tamtąd nie wrócił żaden więzień. Skręcili na końcu w lewo. Zejścia pilnowało kolejnych dwóch strażników. Stali przodem. Alwin wyjął z sakiewki kulkę. Petarda Senna Mara. Potoczył ją pod nogi łowców. Z otworów wypadły zatyczki. Gaz ulotnił się z petardy i otoczył wartowników. W kilka sekund leżeli oparci o mur w głębokim śnie. Postanowili nie likwidować pozostałych patroli. Weszli do windy prowadzącej na sam dół.
-A co jak go tam nie ma?-spytał Karol.
-Wrócimy kiedy indziej-zaśmiał się.
Pięć minut później winda stanęła. Drzwi roztwarły się. Spodziewali się ujrzeć schematyczny wygląd jak na pozostałych piętrach, ale zamiast trzech równoległych dróg mieli jedną za to szeroką. W powietrzu roznosił się smród spalonego mięsa i krwii. Po obu stronach na początku znajdowały się cele. Było ich około dziesięciu z czego tylko cztery były zaludnione. Dostępu do nich broniły masywne obsydianowe drzwi. Do wnętrza widok dawało małe kwadratowe okno. Pierwszym zamkniętym był odziany w strzępy białych szortów starszy muskularny blondyn o prostokątnej twarzy. Karolowi przypominał żołnierza. Drugim była białowłosa dziewczyna koło dwudziestki. Alwin widział ją raz na zebraniu dowództwa w Wenecji tuż przed działaniami wojennymi. Trzeciego nie rozpoznali, ponieważ leżał do nich plecami. Czwarty natomiast przykuł uwagę Alwina. Dobrze zbudowany ciemnoskóry mężczyzna o długich czarnych dredach. Chłopak zmarszczył czoło i pogłaskał wąsy.
-Bez klucza nie ma szans otworzyć-szepnął Karol i pociągnął chłopaka. Minęli cele. Następne pomieszczenie było spalarnią. Stała tu maszyna taśmowa jak w jakiejś fabryce. Taśma prowadziła do garnca z lawą. Tutaj trafiały ciała. Obok stały trzy piece nieznanego zastosowania. W tym miejscu odór spalonego mięsa był najsilniejszy. Nagle metalowa klapa przy ścianie zaklekotała. Usłyszeli głuche metalowe uderzenia. Z otwartej dziury wypadł strażnik z plamą krwi na plecach. Chwilę potem więzień, którego spotkali na górze.
-Trzeba było wybić wszystkich-bąknął Karol.
-Sądzę, że tu nie będą szukać. W końcu pozostałe piętra są wyczyszczone, a tamto nie. Czyli ten kto wlazł, znalazł to co chciał.
-Oby twoje teorie spiskowe się sprawdziły-klepnął go w plecy.
Opuścili spalarnię. Kolejne pomieszczenie było salą tortur. Wbili do pomieszczenia z kopnięciem. Drzwi niemal wypadły z zawiasów.
-No chłoptasiu, faktycznie jesteś silny. Jeszcze nikomu nie musiałam prezentować całego mojego zaplecza zabaw, aby go złamać. Raz umknąłeś przedemną. Teraz po tylu miesiącach zabaw z tobą jestem skora ci wybaczyć. No nie wyrywaj się chłoptasiu. Skąd masz jeszcze tyle sił. Wszyscy twoi poprzednicy umierali po miesiącu góra dwóch, a nie ponad połowie roku-wysoka blondynka przybiła gwoździem drugą dłoń więźnia do drewnianego koła. Karmelowłosy syknął z bólu. Dziewczyna koło dwudziestki odwróciła się od torturowanego na odgłos wyłamywanych drzwi. Do środka wparowali dwaj młodzieńcy. Blondynka chwyciła rozżarzony pręt i zaraz go puściła, gdy nogi oplotły jej szyję i zacisnęły się w potężnym uścisku. Karol wydobył miecz z pochwy i długim susem znalazł się przed nimi. Klinga świstnęła, a w głowie blondynki zadzwoniło. Zobaczyła gwiazdy i bezwładna osunęła się. Alwin chwycił cęgi włożone w piec i złapał gwóźdź. Wyjął go z ręki chłopaka, który ponownie syknął. Potem zrobił to samo z drugim gwoździem. Teraz jednak rozpalony metal dotarł do skóry karmelowłosego. Wrzasnął, ale szybkim ruchem Alwin uwolnił młodzieńca od drewnianego koła. Zaraz chwycił go pod ramię i wyjął swoją manierkę. Kochał ten prezent od młodszej kuzyneczki. Ostatnio całość wypiła Lane. Jednak teraz ponownie była pełna. Wystarczyło zakręcić i magicznie zawartość się odnawiała.
-Pij-przyłożył otwór do ust karmelowłosego. Chłopak łapczywie wypił wszystko.
-Hięhi...-wyrzęził. Rozcięte usta, wyrwane zęby i zakrzepła krew przeszkadzała mu w poprawnym mówieniu.
-Him jestescie?-zapytał cicho.
-Przyjaciółmi twojej siostry. Lucas prawda? Widziałem cię na zdjęciu w jej komnacie, dlatego raczyliśmy przeszkodzić tej pani-spojrzał na Karola przypinającego właśnie dziewczynę do pryczy z kołowrotkiem służącym do rozciągania.
-Przyszliśmy po jedno, a robimy drugie-zaśmiał się Cets zamykający nogi blondynki w dybach przymocowanych do pryczy.
-Jah się mają sprawy pothas mojej nieopecnosci-twardsze litery sprawiały mu duże trudności.
-Zależy jak na to patrzeć. Rassimov traci kontrolę nad Bliskim Wschodem i Bałkanami, ale tam są średniowieczne nastroje antymagiczne. Co tam jeszcze, a no tak, światy się pierniczą i przenikają. Podobno nawet miasto Saurusów się przeniosło-poprawił pozycję wciąż utrzymując Lucasa w pionie. Zielonooki spojrzał z ukosa jak na dziwaka, ale nie miał sił na dziwienie się. Ciało miał poharatane, poparzone, w niektórych miejscach obumarłe, a większość mięśni odmawiała posłuszeństwa.
-Dobra, aby znaleść Corsaka i będzie gites-uśmiechnął się Karol kręcąc kołowrotkiem i naciągając ciało dziewczyny-A się dziewczyna zdziwi-parsknął.
-Wiesz, gdzie Corsus ma gabinet?-spytał Lucasa.
-Dwa pomieszcenia dalej-powiedział. Ale głos nie był jego. Pochodził z otwartych drzwi. Na progu stał mężczyzna przewyższający o centymetry obu chłopców, równego wzrostu. Jego czarna szata z czerwonym podbiciem poruszała się mimo braku przewiewu. Czarny runiczny miecz spoczywał w pochwie przytroczonej do pasa. Poprawił swoje czarne włosy i wygładził czarny jak smoła wąs. Karol stanął przed Alwinem i Lucasem.
-Wycięliście połowę straży więzienia dla jakiegoś Casterwilla? Nie...Wy szukacie pewnej odtrutki prawda? Spodziewałem się raczej zobaczyć ją osobiście.
-Jesteś w stanie zdjąć klątwę?-spytał groźnie Cets.
-A po co miałbym to robić? Nie widzę w tym żadnej korzyści.
-Ohym wy lahacie?-wyseplenił Lucas.
-Potem wyjaśnimy-powiedział Karol.
-Co chcesz w zamian za zdjęcie klątwy?-spytał Alwin.
-Transitus Thinktis!-czarnoksiężnik wykonał niezrozumiały gest.
-Mentalna bariera!-rzucił Karekezi.
Corsus zmarszczył brwii. Chłopak zrobił podobnie, złapał się dodatkowo za głowę. Karol odsunął się. Czuł agresję w powietrzu. Toczyła się walka w myślach. Zdecydowanie wygrywał ją czarnoksiężnik. Chłopak jako rycerz zakonu jednak miał w zanadrzu coś czego zwykłych łowców Fundacji nigdy nie uczono.
-Mentus Muratorus!-dodał i wtedy wypchnął umysł Corsusa ze swoich myśli. Czarnoksiężnik tego się nie spodziewał.
-No no...Kto cię nauczył takiej sztuczki?-pokiwał z podziwem.
-To podstawowe zaklęcie naszego zakonu przeciwko urokom-powiedział obojętnie.
-Doprawdy?-uśmiechnął się zawadiacko i skierował falę uderzeniową w Karola. Chłopak jednak nie kłamał. Cets zatrzymał próbę czytania myśli tym samym zaklęciem. Corsus pokiwał głową z jeszcze większym podziwem. Nigdy nie lekceważył wroga, a w szczególności dwóch.
-Nie mam pojęcia jakim cudem jeszcze dziewczyna żyje, zakładam, że maczałeś w tym palce sądząc po twoim dzisiejszym pokazie-pogłaskał swój podbródek-Każę zdjąć klątwę pod jednym warunkiem. Zdobędziecie dla mnie pewien amulet zamknięty w skarbcu Casterwillów. Sam bym go zdobył, ale cóż...Do otwarcia skarbca potrzebny jest Casterwill, który nie został przeklęty.
-Rassimov więzi tu pewnie z setkę Casterwillów. Cóż za problem pożyczyć jednego? Jeden nawet opiera się o mnie- Alwin przymknął prawe oko i rozszerzył lewe.
-Ponieważ mnie nie wpuści choćby były otwarte na rozcierz i dodatkowo zapraszał kamerdyner-prychnął.
-Co to za amulet tak pilnie strzeżony?
-Nie tyle amulet co jego fragment. Malutka wskazówka do mojego Hina-pokazał kieszonkowy zegarek z jedną wskazówką.
-Dobrze, tylko Lucas nie jest na siłach, aby nam pomóc-spojrzał na zmaltretowanego chłopaka.
-Aby otworzyć skarbiec wystarczy, że dotknie wrót. W środku gdy spotkacie strażników powiedzcie, że szukacie Krynicy Zdroju dla niego i przedstawcie go. Na pewno wam go dadzą. Tytan leczy wszystkie fizyczne rany. Potem musicie kombinować.
-Ale hahelo mialpym pomahac?-wyseplenił Lucas-Jaha lątwa?
-Pomożesz im, aby się wyleczyć. Nie musisz zabierać amuletu. To ich zadanie-wykonał prezentacyjny ruch ręką.
-Nie snam has! Chemu mialpym fam wiehyc i nie pofshlymac?-warknął Lucas.
-Choćby dlatego!-wściekły Alwin zwinnie odsunął się od chłopaka. Ten krzyknął, gdy oparł się pełnym ciężarem na nogi. Były złamane i to nie w jednym miejscu. Upadł i zawył jeszcze bardziej, gdy odezwały się świeże rany biczowania rozpalonym biczem. Karekezi zaraz go podniósł.
-Bez magii do starości będziesz się kurował i nie odzyskasz pełni sił-warknął młodzieniec. Karol zdziwił się na agresję kuzyna. Ale domyślał się powodu.
-Ughh...Dophe...Ohfosze, ale halej nie homaham-wyjęczał.
Corsus zawadiacko uśmiechnął się. Wypowiedział zaklęcie i zamiast drewnianego koła pokrytego krwią pojawił się portal niczym obrócona tafla czarnej wody. Teleport miał ich przenieść od razu na miejsce. Wspierając Lucasa zniknęli.

Gdzieś w Szkocji...
Kasztanowłosy mężczyzna wyjął z plecaka mapę. Na kartce pokreślono wiele linii i wypisano kilkanaście współrzędnych.
Stali na lekkim wzniesieniu. Przed nimi rozpościerał się widok na kamienna wzgórze otoczone srebrzystą leniwie płynącą rzeczką. Od wschodu rozpościerał się typowy wysokogórski las iglasty. Z zachodu mieniło się tysiącami kolorów kryształowwe jeziorko. Gdzie niegdzie nad głowami krążyły większe ptaki. Słońce zbliżało się do szczytu nieboskłonu. Objął ramieniem swoją ciemnowłosą towarzyszkę. Kobieta spojrzała na niego. On uczynił to samo. Usta zbliżyły się do siebie. Gdy się zetknęły z lasu wypadła jaskółka i zatoczyła krąg nad stojącą w objęciach parką. W akompaniamencie ptasich treli rozkoszowali się chwilą.
-Tak tu pięknie-wtuliła się mocno w Dantego-Chciałabym po wszystkim tu zamieszkać.
Vale wchłonął delikatny zapach Zhalii włosów. Pogłaskał je i przepuścił między palcami.
-Tak będzie mój skarbie-pocałował ją w czoło na znak opieki-Razem z Fabrizio i Rosalią.
Trwali tak jeszcze kilka chwil, gdy zerwał się wiatr. Rozwiał włosy kobiecie i potargał czuprynę mężczyzny. Parka ruszyła w stronę skalnego wzniesienia, na którym stały ruiny szkockiej warowni. Po paru minutach spaceru zatrzymali się nad potokiem. Rzeczka była krystalicznie czysta i płynęła wolno przy cichych dźwiękach pluskania o brzegi koryta. Zaczerpnęli z niej dla ugaszenia pragnienia. Tej doliny nikt nie zamieszkiwał od czasu opuszczenia warowni przez jej właścicieli. Dante przeskoczył po wystających kamieniach na drugą stronę. Zhalia uczyniła podobnie. Przy ostatnim jednak stopa osunęła jej się i straciła równowagę. Vale złapał ją za rękę i pomógł złapać równowagę. Runęła w jego objęcia. Zaskoczony nie utrzymał się i oboje upadli na ciemnozieloną trawę. Ułożyli się w kształt gwiazdy. Roześmiali się.
-Tyle radości dawno nie uświadczyliśmy. Dobrze, że pojechaliśmy razem-westchnęła Zhalia i wpatrzyła się w biały puch chmur na błękitnym niebie.
-Kocham Cię!-powiedział wpatrując się rozmarzonym wzrokiem w Zhalię.
-Kocham Cię-odparła namiętnie.
Znów ściskali się w objęciach podsumowując sytuację pocałunkiem. Zainteresowany wróbel wylądował na kamieniu obok przypatrując się parce. Gdy znów przyszedł czas na dalszą wędrówkę, parka wstała. Wróbelek odleciał. Będąc już u podnóża wzniesienia dojrzeli czarną sylwetkę na zrujnowanej baszcie. Warownia niegdyś zapewne broniąca granicy, dziś zarastała mchem. Z dumnych kamiennych murów pozostały okrawki porośnięte mchem, porostem, czy bluszczem. Cylindryczna baszta straciła kawałki niektórych ścian, jednak wciąż dumnie wznosiła się ponad okolicę. Na jej szczycie nadal powiewał poszarpany niebieskozielony sztandar. Wspięli się drogą na szczyt wzniesienia. Z drogi wystawały kamienne płyty, które stanowiły kiedyś dogodną ścieżkę dla wozów. Dziś nie przejechałby żaden bez zniszczenia kół. Przy szczycie czekała na nich brama. Przeżarta rdzą krata chroniąca dostępu do warowni była opuszczona. Nie było to jednak problemem. Mur był zniszczony z lewej strony zrujnowanego barbakanu. Weszli na dziedziniec. Spod kamiennej posadzki na powierzchnię lgnęła się trawa. Tam gdzie prawdopodobnie był plac ćwiczeń pokryty piachem, znajdował się bujny gąszcz niskich drzewek i różnych traw. Przy baszcie znajdowała się siedziba władcy. Dwupiętrowy budynek trzymał się nieźle. Obrósł mchem i bluszczopodobnymi roślinami. Dolne wysokie okna były wybite, a prawe skrzydło drzwi wypadło z zardzewiałego zawiasu. Pierwsze piętro było nienaruszone. Na drugie jednak upadła drewniana konstrukcja dachu, która zawaliła się do środka, gdy spróchniała belka nośna na środku zadaszenia. Na dziedzińcu o płot oparte był skorodowane tarcze i miecze, a także spróchniały łuk i trzy strzały wbite w ziemię. Schody prowadzące na blanki choć zniszczone pozwalały zręcznemu wspinaczowi na dostanie się na fragment ocalałego muru.
-Sądzisz, że mogą tu być?-spytała Zhalia.
-Jedna z legend mówi, że przebywał tu jeden z rycerzy okrągłego stołu. Gdzie indziej mogli się udać słudzy Pani Jeziora?-wyjaśnił kasztanowłosy.
-Do Camelotu?-uśmiechnęła się.
Dante podrapał się po głowie.
-Jak będzie trzeba to i Camelot znajdę-objął ramieniem żonę i oboje skierowali się ku siedzibie władcy.
Pierwszy zajrzał Dante. Panował półmrok, ponieważ okna znajdowały się po północnej stronie. Odpalił Burzę Błysków. Ich oczom ukazała się sala tronowa. Przy przeciwległej ściane na podwyższeniu stał dębowy tron nadszarpnięty zębem czasu, ale wciąż w dobrym stanie. Do niego prowadził niebieski dywan. Równolegle do tkaniny ustawione były długie drewniane stoły, z czego jeden leżał przewrócony. Przy meblach stały dwie całe ławy i dwie skrócone o połowę. Sala mogła pomieścić całą drużynę wojów na uczcie. Po obu stronach ścian wymurowano kominki, które ocieplały kasztel. Wszędzie wisiały niebiesko zielone zdobnicze tkaniny. Skierowali się na schody po prawej stronie. Drugie identyczne prowadziły na górę po lewej stronie. Mijając talerze i półmiski weszli na drewniane stopnie. Dante bacznie mierzył każdy swój krok. Schody jednak wykonano z bardzo solidnego drewna i dobrze zakonserwowano. Nawet nie skrzypnęły pod ciężarem odwiedzających. Na piętrze przez całą długość przechodził korytarz ozdobiony zielonym dywanem i kilkoma komódkami. Po obu stronach zaś znajdowały się komnaty. Dante otworzył pierwszą z nich. W środku ujrzeli kwadratowy pokój z dwuosobowym łożem niebieskiej barwy, stolik z krzesłem, komodę, lustro i szafę. Nie wyglądał na komnatę właściciela warowni. Dante miał się cofnąć, gdy poczuł czubek czegoś ostrego na plecach. Zhalia również zamarła.
-Czego tu szukacie?-zapytał nieznajomy.
-Malorego i White'a-odpowiedzieli chórem.
Nieznajomy pozwolił się odwrócić. To nie był obcy, to było dwóch obcych dzierżących miecze skierowane w ich piersi.
-Pan Dante! Pani Zhalia!-zawołali.
Towarzysze rzucili się na szyje przyjaciół.
-Jak dobrze was widzieć! Tyle czasu! Prawie rok! Co was tu sprowadza? Nie czekajcie! Nie będziemy tak o suchym pysku! Cathy!! Choć!
Z środkowej komnaty wychyliła się dziewczyna o złocistych włosach. Uśmiechnęła się na widok Dantego i Zhalii. Z radością ich przywitała.
-Cathy! Leć do spiżarni i przynieś butelkę wina, albo lepiej dwie.
-Tak jest!-i pobiegła na dół.
Malory poprowadził ich do komnaty, z której wyłoniła się uprzednio dziewczyna. Komnata była podobnej długości, lecz dwukrotnie szersza. Stało tu wielkie podwójne łoże z baldachimem, bogato zdobiona toaletka, drewniana bania do mycia, stół z czterema krzesłami, skrzynia ze złotymi okuciami i komody. Na ścianie wisiał obraz brodatego szkockiego górala w tradycyjnym kilcie dzierżącego wielki dwuręczny miecz. Oświetlenie dawał okrągły żyrandol z zapalonymi świecami. Obok łóżka stał jeszcze jeden mebel. Drewniane łóżko z barierkami wyściełane szkarłatnymi poduchami. We wnętrzu gaworzyły sobie dwa małe dzieciaczki. Dante i Zhalia od razu pobiegli do łóżeczka. Wzięli na ręce maleństwa i ze łzami w oczach przytulali. Prawie roczne maluchy rozpoznały swoich rodziców. Dante trzymał na rękach dziewczynkę o włosach ciemnych odziedziczonych po matce. Chłopiec na rękach Zhalii ewidentnie będzie kasztanowowłosy po ojcu.
-Cześć mój mały Fabrizio-przytuliła Vale'ka mocno swoje dziecko.
-Witaj mała Rosalio-tak samo postąpił Dante. Wymienili się bliźniakami i tak samo się przywitali. Po chwili radości i łez do komnaty przyszła Cathy.
-Wino już gotowe-wskazała pokój na przeciwko.
Przenieśli się. Malory i White przerobili tą komnatę na jadalnię. Stał tu stół i dwie przerobione ławy, dlatego na dole dwie były takie krótkie. Znajdowały się tu też szafki na naczynia i kielichy. Malory wyjął z jednej z nich srebrne kielichy. Gdy się tu znaleźli srebrna zastawa zaszła śniedzią, ale udało się ją wyczyścić i doprowadzić do pierwotnego stanu.
White polał wino, które spoczywało w piwnicznej spiżarni tej warowni. Rocznik tysiąc pięćset dziewiędziesiąty trzeci. Zasiedli wokół stołu. Dante z Rosą na kolanach, a Zhalia z Fabrim.
-Jak nas znaleźliście?-spytał Malory.
-W grocie Casterwillów znalazłem książkę, która opisywała różne miejsca z legend Króla Artura w dość szczegółowy sposób-odparł Dante.
-A wy? Dlaczego tutaj?-dopytała Zhalia
White wziął łyk wina. Rozpoczęła się opowieść po przybyciu Cathy do groty Casterwillów:
"Starszy obrońca siedział przed kominkiem. Czytał 'Legendy prawdziwe-Król Artur'. Do salonu weszła złotowłosa dziewczyna.
-Panie Malory? Mogę coś jeszcze zrobić?-zapytała nieśmiało.
-Nie drogie dziecko. Idź odpocznij-odpowiedział.
-Spałam dziś dużo i mi się nie chce...
-Zaczerpnij powietrza przy klifie. Za kwadrans pokażę ci Ostry Mróz.
Dziewczyna kiwnęła i krętym tunelem trafiła do dużego jeziora, z którego wystawała masa głazów. Przeszła ścieżką obok tafli wody i przy ujściu owiała ją chłodna bryza. Wyszła dalej starając się nie zamoczyć butów. Usiadła na krawędzi. Nogi luźno zawisły nad morzem. Brała głęboki wdech i płytko wydychała. Uwielbiała morskie powietrze. Wpatrzona w fale nie dostrzegła zniekształconych cieni rzucanych przez kilka przyklękniętych postaci na szczycie ściany.
-Mamy ich-syknął ten z lornetką wpatrujący się w dziewczynę.
-Przekaż Eurtowi-wskazał środkowy tego trzeciego. Tamten zasalutował i pobiegł.

White kończył porządkowanie książek na półce. Najważniejsze oznaczał żółtą odblaskową nalepką. Usłyszał pukanie. Pociągnął za pochodnię i kawał litego kamienia odsunął się. Przed nim stanął zdyszany ksiądz.
-Lucjan? Ty tutaj?-White zdziwił się.
-Słuchaj! Grupa ubranych w garnitury rozpytuje o was po całej wsi. Kilku już powiesili za brak współpracy.
-To musi być Spirala-wbiegł do salonu-Malory! Zabierz maluchy w bezpieczne miejsce. Spirala może nas odkryć! Gdzie Cathy?!
Starzec nie zdziwił się na widok księdza. Wskazał tunel ku klifowi. White kiwnął i pobiegł tam. Drugi obrońca zaś wszedł do pokoju dziewczyny. Złapał jednego malca i włożył do kołyski, a potem drugiego. Rozejrzał się i chwycił jeszcze ramkę z całą rodziną Lambertów, którą Cathy dostała od White'a, gdy ten poszedł przeszukać ich mieszkanie. Wrócił do części salonowej i podszedł do kominka. Przekręcił figurkę pierwszej Pani Jeziora. Kominek szczeknął i obrócił się. Pojawił się przewiew z kanału wentylacyjnego. Obrońca z malcami skorzystał z wyjścia awaryjnego, którego nie używali od lat. Zaraz za nim ceglana konstrukcja wróciła na miejsce.
Tymczasem White wpadł na ścieżkę wokół jeziora. Zawołał Cathy. Dziewczyna szybko odpowiedziała zaniepokojona tonem głosu opiekuna.
-Uciekamy! Spirala może być blisko...
Od strony, z której przybiegła Cathy, na linach wpadli niczym komandosi czarno ubrani w garnitury łowcy Spirali. Rozległy się zaklęcia.

White rzucił dziewczynę na ziemię. Zaklęcia minęły ich o włos. Obrońca wyjął amulet do przywołania tytana. Klątwa Śmierci wytrąciła mu go. Zaklął pod nosem. Podniósł się i Stalową Sferą zatrzymał zaklęcie.
-Uciekaj!-wrzasnął do dziewczyny.
Cathy nie trzeba było dwa razy powtarzać. Puściła się biegiem w kierunku salonu. Dwa zaklęcia ją minęły, trzecie trafiło i wytrąciło z równowagi. Nadepnęła na mokry kamień i poślizgiem wpadła do jeziora. White wyjął miecz i rzucił Ostry Mróz. Fanatyk padł. Przewaga wciąż była po stronie Spirali. Rzucili salwę zaklęć. Tarcza White'a prysła. Sam został odepchnięty. Oszołomiony przez kilka sekund został związany walką w zwarciu. Pierwszy fanatyk wytrącił mu miecz, a drugi odkopał daleko. Trzeciego zablokował i wysłał Pustkę w Czwartego. Ostatni kopnął go potężnie w piszczel. White zgiął się i wykorzystując to Pustkę posłał między nogi dwóch. Siła rażenia jednak dosięgła i jego wyrzucając obrońcę za przeciwników. Dwaj nietknięci fanatycy dopadli do niego, gdy jeszcze leżał i przydusili. Fanatyk raz po raz uderzał go w twarz. Cathy będąc przy drzwiach do salonu, odwróciła się zaniepokojona. Zobaczyła obrońcę masakrowanego przez spiralowca.
-Nie!!!-wrzasnęła, ale fanatyk miał zajęcie.
Ręce drżały jej. Pojawił się w jej wyobraźni strumień światła lecący przed siebie. Wyciągnęła dłoń. Burza Błysków z zawrotną prędkością trafiła Fanatyka wypalając mu dziurę w piersi.
-Udało mi się!-pisnęła.
White pozbawiony ciężaru szybko obrócił się i z pozycji lekkoatlety biegacza wystartował. Dopadł do drzwi i razem z dziewczyną zabarykadowali je od środka. Ksiądz Lucjan już opuścił grotę. Dopadli do kominka i powtórzywszy ruchy Malorego wbiegli w tajny tunel ewakuacyjny. Chwilę później drzwi eksplodowały na tysiące kawałeczków, a następnie regał przykrywający główną drogę. Za przejścia wyszedł wielki blondyn o błękitnych oczach.
-Psiakrew! Spóźniliśmy się-za jego pleców wyszło trzech fanatyków-Tchórze otrzymają tęgie baty. Tak się bać iluzji. Przeszukać grotę!

Kilkanaście godzin później...
Srebrzysta tarcza chyliła się do horyzontu. Terenówką zjechali na drogę gruntową w las. Las opatulała mgła gęsta, że nawet samochód odczuwał opór. Świerki delikatnie poruszały się zgodnie z podmuchem wiatru. Ciemną trasę oświetlały jedynie reflektory wozu terenowego ledwie przebijające się przez pierwsze warstwy mgły. Cathy spała oparta o szybę. Malory i White jechali w ciszy, aby nie pobudzić dziewczyny, czy maluchów. Droga pokryta żwirem skończyła się. Dalej jechali na przełaj po trawie. Po kwadransie dojechali do płytkiej rzeczki. Koła rozchlapały wodę na wszystkie strony. Pod wzniesieniem zatrzymali się. Malory wysiadł i otworzył drzwi od strony dziewczyny. Delikatnie pogłaskał po głowie i szepczącym głosem obudził. Cathy przetarła zamglone oczy. Wysiadła z samochodu. Burza Błysków White'a i Malorego oświetlały tylko malutki obszar. Mgławica ograniczała widoczność do dziesięciu metrów.
-Musimy wejść na wzgórze ponad tą przeklętą zasłonę-nakazał White.
Znaleźli kamienną ścieżkę. Szło ciężko z powodu zniszczonych i wystających kamieni. Wynieśli się ponad mgłę. Ich oczom ukazały się upiorne czarne zarysy twierdzy na tle. Błysnął piorun rozświetlając niebo. Cathy poczuła ciarki.
-Strasznie tu...-szepnęła zaniepokojona.
Malory i White milczeli. Starszy rzucił Burzę Błysków nad czarny kształt. Zaklęcie zgasło nim dotarło do muru.
-Zamek otoczono zaklęciem ochronnym-wywnioskował Malory.
Podeszli pod bramę i natychmiast ogarnął ich mrok. Zaklęcie zgasło. Krata była podniesiona. Weszli. Po obu stronach wisiały pochodnie. Mężczyźni zdjęli je z żelaznych uchwytów. Rozpadały się w dłoniach, ale zapłonka była w dobrym stanie. Zapalniczka szybko rozpaliła pochodnię. Blask ognia omiotnął ściany. Weszli na czarny dziedziniec. Rozpoczęła się burza.
-Coś tu jest nie tak. Cathy, trzymaj się blisko.
Zapłonęło zielone światło w domu dziedzica. Niepewnie ruszyli to zbadać. Przed budynkiem zatrzymali się wpatrując w okna. Nic tam nie było. Postanowili wejść. We wnętrzu płonęły zielonym ogniem świece i pochodnie, a także ogień w kominku. Dwa równolegle ustawione stoły z rzędami ław pokryte były srebrną zastawą. Obrońcy trzymali miecze w pogotowiu. Nagle trzasnęły drzwi, samoczynnie się zamykając. Zgasły ich pochodnie. Przeraźliwy krzyk i metaliczny łoskot dobiegł ich uszu. Nad tronem uniosła się zielona zjawa pokryta obdartą szatą, dzierżąca miecz w obu skutych łańcuchami wychudzonych dłoniach. Miejsce twarzy rozpływało się zostawiając wyłącznie czerwone świecące oczy. Zawyła ponownie.
-Przybądź Strażniku!-przywołał tytana jeden z obrońców.
Cathy z kołyską dopadła drzwi próbując je otworzyć. Zatrzaśnięte na głucho. Nagle zabłysnęły zielenią i wystrzeliły z nich łańcuchy oplatając dziewczynę. Koszyczek z maluchami upadł na ziemię. Malory rzucił się na pomoc. Ciął ogniwa, ale szczerba nie pojawiła się na metalu, a na mieczu. Złapał żelaztwo i pociągnął. Nic z tego. W tym czasie na White'a rzucił się stwór. Miecz długością dorównywał potworowi mimo to posługiwał się nim z lekkością. Obrońca uchylił się, a Strażnik uderzył z flanki. Przeleciał przez niego. Stwór nabrał szarej barwy i mglistej formy. White ciął płasko, ale ostrze przeniknęło wroga. Rywal znikł w blaskach i nagle pojawił się za Obrońcą tnąc niewyobrażalnie szybko. Strażnik zdążył skoczyć na swojego właściciela. Wrócił do amuletu, a White poturlał się pod ławę, gdzie uderzył się w głowę. Przy drzwiach łańcuch ciaśniej oplatał dziewczynę. Malory na próżno próbował zaklęć. Stwór znikł w błysku. W mgnieniu oka pojawił się obok starszego obrońcy. Ciął płasko na wysokości szyi. Nie dokończył ruchu, gdyż latający talerz trafił go w plecy. Odwrócił się w kierunku skąd naczynie nadleciało. Malory wykorzystując energię obrotu ciął skośnie od biodra po bark. Upiór zawył metalicznym głosem. Już się odwracał, gdy nadleciał półmisek. Wtedy przyjął postać niematerialną i ruszył na White'a. Obrońca chwycił dużą tackę i niezdarnie strącił nią dwa talerze kielich i pojemniczek z solą, która posypała się po podłodze.
-Po prostu świetnie! Pech w walce na pewno mi pomoże-i zaklął.
Upiór przyjął materialą formę i uderzył znad głowy. Taca, którą rzucił White, została przecięta w połowie. Zaskoczony obrońca musiał się uchylać.
-Może by cię tak paskudo oślepiło-warknął i zgarnął z podłogi rozsypaną sól, tyle ile mógł i cisnął w twarz upiora.
Potwór zawył boleśnie, czego White się nie spodziewał.
-Sól! Chyba wschodnioeuropejskie ludy używały jej do odstraszania upiorów!-krzyknął radośnie i chwycił kolejną porcję.
Upiór się otrząsnął i przyjął niematerialną postać. Odwrócił się w stronę Malorego mocującego się z łańcuchami trzymającymi nogi, ręce i tułów Cathy w ciasnym ścisku.
-Nie skończyłem z tobą!-wrzasnął White i chowając miecz wziął drugą garść soli. Pobiegł w stronę upiora. Malory tym razem czujniejszy przeskoczył nad dziewczyną i w gotowej pozycji bojowej czekał na stwora. Upiór jednak miał inny cel. Bardziej nie ruchomy. Nie złożył się do uderzenia, ani do cięcia. Trzymając miecz prostopadle do ziemi szykował pchnięcie. White cisnął w niematerialną postać upiora. Wystarczyło. Zawył, a na plecach rozżarzyły się ślady po zetknięciu z przyprawą. Wściekły potwór zakręcił się jak śmigło i kontynował ten ruch trzymając wyciągnięty przed sobą miecz. Obrońcy musieli odskoczyć w tył aby zejść z zasięgu broni. Ruszył na White'a. Obrońca musiał się cofać. Malory strzelił Ostrym Mrozem. Upiór zatrzymał swój wirujący atak. Posłał zaklęcie ponownie. Potwór nie zareagował. Poleciała Pustka i eksplodowała w chmurze dymu. Potwór stał jak stał.
White poszukał na stole innego naczynia. Znalazł jeszcze jedno.
-Zginiesz poczwaro-i piruetem uniknął ostrza, które przecieło drewniany blat jak masło.
Upiór ciął płasko z lewej. White przeskoczył na stół. Stwór trafił mebel z taką siłą, że drewno upadło na bok strącając White pod nogi upiora.
-Łap to kanalio!-cisnął całym pojemnikiem soli w twarz stwora.
Miecz wypadł z rąk potwora. Chwycił się on za głowę w szale bólu i wściekłości. White ledwie podniósł broń Upiora i wbił go w pierś. Rozległ się metaliczny łoskot i potwór wyginając się w mostek rozpadł się w powietrzu. Ogarnęła ich ciemność, gdy zgasły zielone płomienie. Cathy wstała wolna od upiornych łańcuchów.
-Jak często takie przygody przydarzają się łowcom-sapiąc spytała Obrońców.
-Zapewne często-odparli-Burza Błysków-pomieszczenie rozświetliło się normalnym światłem. Na miejscu śmierci potwora coś błysnęło. Pierwsza dostrzegła do Cathy. Zaciekawiona podniosła znajdźkę. Zamknęła oczy, a ból pojawił się w jej umyśle. Skuty łańcuchami upiór wył i szarpał się chcąc na wolność w jej głowie. Nie wytrzymała takiej kakofoni przeraźliwych dźwięków. Upuściła amulet. Natychmiast uspokoiła się. White dostrzegł to i sam podniósł amulet. Tytan nie połączył się z nim, ale też nie wywołał takiego efektu jaki miała (nie)szczęście poznać Cathy.
-Idziemy na górę do pokojów sypialnych-nakazał Malory.
Na piętrze przebadali wszystkie komnaty i zapalili większość pochodni. Postanowili, że tej nocy prześpią się w jednej komnacie.
Następnego dnia obudzili się bez żadnych niepokojów. W świetle dnia wyglądało tu o niebo lepiej. Wystarczyło tylko posprzątać cały bałagan. Rozdzielili sobie komnaty i przydzielili początkowe obowiązki."

-Od tamtej pory tu mieszkamy. Dość spokojnie tu. Jesteście drugą grupą zwiedzaczy od kilku miesięcy. Jednak burze tutaj są potężne. Trzy dni temu jak się rozległy huki...A jak wicher dudnił, aż drzwi frontowe nam wyrwało z zawiasów-dokończył historię Malory.
-Widzę, że wam tu się przyjemnie żyje-stwierdził Dante.
-Nie jest źle, pare rzeczy odnowiliśmy, coś nieco uporządkowaliśmy i jest przytulnie.
-A parter?-spytała Zhalia.
-Zamierzamy go odnowić, ale dużo pracy mamy przy naprawie dachu. Padł na pół jak Titanic.
-A ten amulet?-spytał Dante.
-Wiesz...Holotomu nie da się kupić w każdym sklepie-ironizował White.
Dante sięgnął do plecaka i wyjął magiczny komputer. Postawił na stole i otworzył. Przywitał ich kobiecy głos. White pokiwał głową i zdjął amulet z szyi. Holotom odezwał się.
-Upiór, typ:nieznany, atak:pięć, obrona:sześć, zdolność specjalna: Upiorny Skok-wyrecytował.
-Typ nieznany?-jęknęła Zhalia.
-Światy coraz bardziej się przenikają i przychodzą nowe tytany z Huntika-poinformował Dante.
-Co wyście porabiali przez ten czas panie Dante?-zapytała Cathy-A Lok?
-Odkrywaliśmy nowe lądy-rzucił z przekąsem-Ratowaliśmy się-spojrzał na Zhalię-A teraz szukamy sposobu na Rassimova-machnął
ręką-A Lok? Żyje i ma się dobrze w Chantily.
-A co z Lucjanem z waszej historii?-dopytała Zhalia.
-Skończył jak wszyscy z tamtego miasteczka-White przejechał palcem po swoim gardle.
-Chyba czas na nas. Już wieczór idzie-powiedziała Zhalia wpatrując się w niebo za oknem.
-Tak od razu? Może prześpijcie się tu kilka dni, albo chociaż tę noc?-zaproponował Malory.
Dante i Zhalia popatrzyli po sobie, a potem po dzieciakach na kolanach. Zgodzili się.
-A więc pokażmy wam waszą komnatę-i wszyscy wstali.
Najlepszy łowca Fundacji i jego żona postanowili odpocząć kilka dni w zapomnieniu. Tak dobiegł końca dzień, w którym Vale'owie osiągnęli swój cel.