Szkocki spokój
Góra Gunnbjorna, Grenlandia
Lok dotarł nad krawędź skalnej półki, poślizgnął się i trzymając Sophie runął w dół. Zamknął oczy i krzyczał. Coś pacnęło go w ramię i przestał krzyczeć. Otworzył oczy. Wychylał się znad półki owinięty w pasie ogonem Lindorma. Westchnął uradowany. W dół było jak nic z osiemdziesiąt metrów. Obudziła się Sophie. Jęknęła z bólu i poprosiła chłopca, aby ją puścił. Stanęła oparta o niego i chwyciła się za bok klatki piersiowej.
-Ta bestia złamała mi żebra-pożaliła się.
-Mogło być gorzej, spójrz na Montehue. Biedak biały jak trup, tyle tylko, że oddycha-powiedział Lok. Z tunelu wybiegł Gustaw Casterwill.
-Wołajcie transport, musimy się stąd wynosić!-zawołał.
Lok wyjął malutkie urządzenie i nacisnął przycisk. Nadał sygnał ewakuacyjny. Gustaw odwrócił się i użył mocy do zawalenia tunelu. Następnie wskazał wąską ścieżkę na dół. Sabriela od razu pokręciła głową. Nie mogła iść tamtędy z Montehue. Postanowili zaryzykować i poczekać na helikopter. Po kwadransie nic się nie wydarzyło, natomiast na horyzoncie pojawił się czarny kształt maszyny. Chwilę później bezpiecznie znaleźli się w środku zmierzając w stronę portu. Nieco sił odzyskała Wioletta, dzięki czemu wybudziła się. Montehue gorączkował, a jego rana wyglądała okropnie, lecz wydawało się, że jego stan jest stabilny. Sophie zajęła się odkażeniem i zabandażowaniem zmasakrowanej nogi Niedźwiedzia.
-Gustawie, jaka więc jest twoja nadzwyczajna moc?-spytał Lok.
-Telekineza. Mogę przemieszczać, łączyć, rozdzielać, wszystko za wyjątkiem ludzi.
-Znasz może położenie ostatniego z Obdarzonych?-Spytała Sophie.
-Davida nie da się odnaleść, jeśli on tego nie zechce. Jego iluzje wypaczają wszystko i ciężko określić, gdzie on jest.
-Skąd ty i Corsus się znacie?
-Cutrer jest synem Lorda Casterwilla. Wieki temu, gdy wojna z Anulatorami dobiegała końca, Cutrer odkrył nowy sposób magii. Łowcy korzystają z siły woli, natomiast on użył tego samego zaklęcia za pomocą duszy. Efekt był tak szokujący, że Lord natychmiast zakazał dalszego zgłębiania tej techniki. Corsusowi to się nie spodobało i potajemnie ją rozwijął, gdy go odkryli Lord Casterwill przeklął go i wygnał, a jego studia spalono. Najwidoczniej to było za mało. I teraz przejdę do twojego pytania. Poznałem go w Chinach, gdy chciałem się dowiedzieć czegoś o runicznych mieczach.
Montehue jęknął i odzyskał przytomność.
-Jasna cholera! Moja noga!-natychmiast zareagował na uścisk opatrunku zakładanego przez Sophie.
-Spokojnie! Bo będzie bardziej boleć-nakazała Casterwilka.
-Posłuchaj jej. Twoja noga trzyma się tylko na samych żyłach i skórze-powiedziała cicho Mey wsparta o ramię Dena.
-Wracając do rozmowy. Kilka lat spędziliśmy ze sobą podróżując po świecie w poszukiwaniu Lęku i Żałoby. Aż w końcu znaleźliśmy jeden z nich we wnętrzu Etny-
Sophie zadrżała. Nie lubiła wulkanów-Wtedy wyjawił mi prawdę i chciał zagarnąć skarb dla siebie, a że to on dzierżył Żałobę musiałem odpuścić. Uciekłem i od tamtej pory mieszkam tutaj, czasem wyskoczę na miasteczko.
Pilot oznajmił dotarcie do celu. Po wylądowaniu przesiadli się do samolotu i z tamtąd powrócili do Paryża.
Kilka dni wcześniej...
Twierdza Rassen, Paryż
Cztery plamy zniekształconego gazu przemieszczały się wzdłuż wykarczowanego lasu przy więziennej twierdzy. Srebro księżyca biło pełnym blaskiem. Pełnia, choć już sporo po północy. Smugi światła pojedynczych lamp oświetlały strażników pełniących wartę na murze. Zniekształcony obraz przybrał materialną postać. Stanął Alwin w ciemno granatowej szacie, której dół miał rozcięcia w czterech miejscach w kształcie trójkąta co umożliwiało swobodny bieg. Na klamrze czarnego paska widniał srebrny orzeł, a do pasa przymocowany był miecz. Głowę chronił dziobaty kaptur chowający w cieniu górną część twarzy jednocześnie zapewniając dobrą widoczność noszącemu. Obok stał Karol ubrany w identyczną szatę jednak barwy czarnej. Pozostałe dwie postacie to były ich tytanie upiory. Północnice. Urodziwa kobieta o szarej skórze, czarnych włosach, wychudzona, o czarnych oczach z wiankiem czarnego bzu na głowie . Odziana w szarą podartą suknię unosiła się nad ziemią, a jej dolna część znikała w roznoszonej mgle. Każdy z chłopców posiadał jeden jej amulet. Karol spojrzał na swojego kuzyna i spytał co dalej. Ciemnowłosy zastanowił się i zaraz wpadł na pomysł. Nie potrzebowali kombinować. Wykorzystali poraz drugi moce tytanów i stając się niematerialni przeniknęli przez mur. Ich oczom ukazał się dziedziniec zamku centralnego. Nie wiele się tu działo. Gdzie niegdzie przechodził strażnik nic poza tym. Zbliżyli się do bramy, gdzie wartę pełniło dwóch łowców. Rassimov przestał ufać bezmocnym i w całym zamku taka była tylko służba. Pod niematerialną postacią przeszli przez nich. Obaj strażnicy poczuli nagły powiew śmierci. Wystraszeni opuścili wartę. Tu moc Północnic znikła. Tytanki powróciły do amuletów. W świetle były bezużyteczne. Skierowali się na prawo do komnat służby. Potrzebowali lokalizacji pokoju Corsusa. Jakiś sługus musiał to wiedzieć. Karol przyklęknął przy pierwszych drzwiach i wytrychem otworzył je, Alwin tak samo uczynił z drugimi. Przyłożyli ostrza do gardeł śpiących sprzątaczy i obudzili ich pytaniem, gdzie jest komnata Corsusa.
Ten Karola wiedział. Poszczęściło się, że nie musieli tak budzić połowy zamku. Dokładnie objaśnił to miejsce i zaraz usnął. Zaklęcie Ciemnego snu zadziałało. Musieli przenieść się do części więziennej. Drogą na zewnątrz były główne wrota. Otworzyli je. Na miejsce warty wracało dwóch łowców, którzy na widok dwóch obcych rzucili się z pięściami. Alwin w mgnieniu oka wyjął swój miecz i ciął prosto odcinając wyciągniętą rękę jednego na wysokości łokcia. Ranny nie zdążył krzyknąć, gdy drugie trafienie przecieło czysto krtań. Drugi został pozbawiony nogi, przerzucony i na ziemi przebity w pierś. Karol otarł o jego strój swoje ostrze, podobnie uczynił Alwin. Musieli się dostać do zamku więziennego, aby zmylić tych, którzy odkryją ciała i przeszukają zamek centralny. Przywołali ponownie Północnice i pod postacią niematerialną przeniknęli do wnętrza. Tytany znów powróciły do amuletów. Parter stanowił strefę buforową. Znajdowały się tu klatki dla tych, których jeszcze nie przydzielono cel, albo tych którzy będą wywiezieni na egzekucję. Stał tu jeden strażnik. Gdyby nie spał stanowiłby duże zagrożenie. Był wielki i muskularny, a przy sobie nosił amulety dość potężnych tytanów. Jednak spał, płytko i czujnie, ale spał. To wystarczyło Alwinowi. Bezszelestnie podszedł do niego. Szybki ruch ostrza i łowca-strażnik pożegnał się ze światem. Teraz czekała ich podróż w głąb wielopoziomowego więzienia dla wszystkich, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie.
Jedenastoletnia dziewczynka o brązowych włosach siedziała smutno wpatrzona w rozpaczoną starszą dziewczynę o ciemnych włosach, której barwy nie mogła rozpoznać. Leżąca dziewczyna była bardzo wychudzona. Oczy były spuchnięte od płaczu. Włosy niegdyś upięte gumką po obu stronach, teraz skołtunione i posklejane nosiła rozpuszczone. Mała dziewczynka również wychudła, a długie włosy musiała upiąć, by nie spadały na twarz, nie mogła znieść ich zapachu. W celi jednak odór nie wiele się różnił. Gdy Rassimov w końcu stwierdził, że jest tylko zwykłą dziewczynką potraktował ją jak zwykłego więźnia i usunął przywileje. Teraz znajdowała się wraz z Lane, dziewczyną pragnącą śmierci. Nie wiedziała ile to już czasu minęło odkąd tu wylądowała. Smuciła sie, ale wierzyła, że przyjdą po nią. W końcu tak obiecał jej Alwin. Przekręciła się na słomianym posłaniu i zamknęła oczy. Wtedy to poczuła. Tak jak za pierwszym razem, gdy pokierowała Santiago, LeBlanche'a i Montehue do Huntika. Spojrzała na kratę i ujrzała. Po drugiej stronie w celu pojawił się portal, a w nim zobaczyła rudowłosą dziewczynkę w towarzystwie mężczyzny jadących na gwieździstym wilku.
-Hej! Tutaj!-zawołała.
Postacie z portalu obróciły się. Ognistowodna obręcz znikła. Portal zamknął się. Zaraz przyszedł strażnik. Uzbrojony w krótkie ostrze i potężny strażniczy amulet spojrzał gniewnie na małą dziewczynkę.
-Nie zawracaj mi głowy smarkulo, albo cię wypatroszę!-warknął.
Brązowowłosa przeraziła się, gdy z ust strażnika pociekła krew, a pierś splamiła szkarłatna ciecz. Upadł bez tchu na kamienną posadzkę.
-Witamy na piętrze minus siedem-odezwał się głos obok. Zza upadającego mężczyzny wyłoniła się straszna postać w ciemno granatowym stroju. Dziewczynka cofnęła się do ściany. Spojrzała na Lane, ale ta leżała obojętna na wszystko.
-Klaudia?-powiedziała z niedowierzaniem postać. Odchyliła kaptur.
-Alwin!-pisnęła i podbiegła do kraty. Przytuliła się przez pręty do chłopaka. Obok dojrzała Karola, który klęknął przy trupie i zabrał mosiężne klucze.
-Ubiliśmy dziewięciu strażników, a i tak ostatni dopiero miał klucze-prychnął Cets. Tak ustalono system bezpieczeństwa. Na każdy poziom przypadał jeden strażnik operujący kluczami. Właściciela klucza zmieniano często. Zapadka stuknęła. Srebrne kratowane drzwi otworzyły się. Alwin wziął dziewczynkę na ręce. Nie musiał się wysilać. Dużo schudła. Klaudia pokazała Lane.
-Chodź z nami!-zawołał Karol.
-Dellix...Lucas...Po co...Nieżyją...-jąkała się i drżała.
-Dellix? To nie ten murzyn, który patrzył jak się topimy?-przypomniał sobie Karol wycieczkę na wyspę Benjamina-Przecież żyje. Jeszcze dziś pił z nami na uczcie.
Lane poderwała się, ale zaraz padła ponownie. Była tak zrozpaczona, że jadła tylko, gdy siłą karmiła ją dziewczynka. Teraz była bezsilna.
-Ale Dellix w życiu nie pił alkoholu. Religia mu zabrania-zmierzwiła brwi.
-A patrz, cuda wigilijne się zdarzają. Pił z nami równo i nie wyłamał się, aż do końca-skomentował Cets.
Lane spróbowała spiorunować go wzrokiem, ale przy jej stanie wyglądało to mizernie. Zgodziła się. Zawsze była szansa, że Dellix jednak żyje. Alwin wyjął spod szaty menzurkę z wodą, którą zawsze nosił przy sobie. Klaudia wypiła tylko łyk, resztę przekazała Lane. Dziewczyna łapczywie wchłonęła całą zawartość. Skrzywiła się. Woda była bardzo wysoko zmineralizowana o mocnym metalowym posmaku. Alwin przyklęknął przy małej i położył dłoń na jej wątłym ramieniu.
-Słuchaj Malutka. Pamiętasz co ci pokazywałem przed opuszczeniem Wenecji?-przytaknęła-Przy wyjściu zgaście wszystkie światła i użyj tego-zdjął amulet w kształcie księżyca-Ze Skoczkiem ci się udało. Czekajcie na nas, albo idzcie do Chantily-przytulił dziewczynkę.
-A jak nie uda mi się? Złapią nas i zabiją na śmierć-jęknęła.
-Dasz radę.
Zamknij oczy i powiedz:"Północ wybiła". Tytan będzie wiedział co robić-przekazał jej amulet. Dziewczynka dotknęła go. Zabłysnął srebrną poświatą. Chłopak uśmiechnął się.
-Idźcie już. Strażnicy więzienni nie będą was niepokoić.
Lane chwiejnie oparła się o Klaudię. Ruszyły.
-Pośpieszcie się. Efekt Sennej Mary nie trwa długo-rzucił jeszcze za siebie ciemnowłosy.
Obaj zmierzyli w stronę zejścia na kolejny poziom. Kręconymi schodami zeszli cicho w dół. Przy wyjściu jak za każdym razem stało dwóch strażników. Bezszelestnie podkradli się do nich i Ciemnym Snem powalili w ramiona. Odciągnęli ich w głąb schodów. Z prawej odnogi wyszedł strażnik. Zaniepokojony brakiem warty zbadał wyjście. Karol mocno chwycił go i obalił na ziemię usypiając zaklęciem. Wychylili się z wnęki odziani w stroje strażników. Czysto. Podbiegli do prawej odnogi. Jeden strażnik stał przy otwartej celi. Ze środka dobiegały wyzwiska i jęki. Nieusłyszeni podeszli na jego plecy. Padł. Odsłonił drugiego strażnika, który pastwił się nad więźniem. Karol pchnął w kręgosłup niezbyt głęboko, ale skutecznie. Łowca sparaliżowany padł na ziemię. Uszkodzony rdzeń sprawił, że nie mógł się ruszyć, a rana krwawiła. Więzień wyciągnął się spod kata. Miał złamane obie nogi i wielki siniec pod okiem. Chłopcy poszli dalej. On tylko by spowalniał, a nie mogli sobie na to pozwolić osiem poziomów pod ziemią. Kierowali się na ostatni poziom więzienia, dziewiąty. Niżej znajdowało się już tylko jedno piętro. Bardzo nisko i bardzo blisko źródeł magmy. Zwane trzynastym. Z tamtąd nie wrócił żaden więzień. Skręcili na końcu w lewo. Zejścia pilnowało kolejnych dwóch strażników. Stali przodem. Alwin wyjął z sakiewki kulkę. Petarda Senna Mara. Potoczył ją pod nogi łowców. Z otworów wypadły zatyczki. Gaz ulotnił się z petardy i otoczył wartowników. W kilka sekund leżeli oparci o mur w głębokim śnie. Postanowili nie likwidować pozostałych patroli. Weszli do windy prowadzącej na sam dół.
-A co jak go tam nie ma?-spytał Karol.
-Wrócimy kiedy indziej-zaśmiał się.
Pięć minut później winda stanęła. Drzwi roztwarły się. Spodziewali się ujrzeć schematyczny wygląd jak na pozostałych piętrach, ale zamiast trzech równoległych dróg mieli jedną za to szeroką. W powietrzu roznosił się smród spalonego mięsa i krwii. Po obu stronach na początku znajdowały się cele. Było ich około dziesięciu z czego tylko cztery były zaludnione. Dostępu do nich broniły masywne obsydianowe drzwi. Do wnętrza widok dawało małe kwadratowe okno. Pierwszym zamkniętym był odziany w strzępy białych szortów starszy muskularny blondyn o prostokątnej twarzy. Karolowi przypominał żołnierza. Drugim była białowłosa dziewczyna koło dwudziestki. Alwin widział ją raz na zebraniu dowództwa w Wenecji tuż przed działaniami wojennymi. Trzeciego nie rozpoznali, ponieważ leżał do nich plecami. Czwarty natomiast przykuł uwagę Alwina. Dobrze zbudowany ciemnoskóry mężczyzna o długich czarnych dredach. Chłopak zmarszczył czoło i pogłaskał wąsy.
-Bez klucza nie ma szans otworzyć-szepnął Karol i pociągnął chłopaka. Minęli cele. Następne pomieszczenie było spalarnią. Stała tu maszyna taśmowa jak w jakiejś fabryce. Taśma prowadziła do garnca z lawą. Tutaj trafiały ciała. Obok stały trzy piece nieznanego zastosowania. W tym miejscu odór spalonego mięsa był najsilniejszy. Nagle metalowa klapa przy ścianie zaklekotała. Usłyszeli głuche metalowe uderzenia. Z otwartej dziury wypadł strażnik z plamą krwi na plecach. Chwilę potem więzień, którego spotkali na górze.
-Trzeba było wybić wszystkich-bąknął Karol.
-Sądzę, że tu nie będą szukać. W końcu pozostałe piętra są wyczyszczone, a tamto nie. Czyli ten kto wlazł, znalazł to co chciał.
-Oby twoje teorie spiskowe się sprawdziły-klepnął go w plecy.
Opuścili spalarnię. Kolejne pomieszczenie było salą tortur. Wbili do pomieszczenia z kopnięciem. Drzwi niemal wypadły z zawiasów.
-No chłoptasiu, faktycznie jesteś silny. Jeszcze nikomu nie musiałam prezentować całego mojego zaplecza zabaw, aby go złamać. Raz umknąłeś przedemną. Teraz po tylu miesiącach zabaw z tobą jestem skora ci wybaczyć. No nie wyrywaj się chłoptasiu. Skąd masz jeszcze tyle sił. Wszyscy twoi poprzednicy umierali po miesiącu góra dwóch, a nie ponad połowie roku-wysoka blondynka przybiła gwoździem drugą dłoń więźnia do drewnianego koła. Karmelowłosy syknął z bólu. Dziewczyna koło dwudziestki odwróciła się od torturowanego na odgłos wyłamywanych drzwi. Do środka wparowali dwaj młodzieńcy. Blondynka chwyciła rozżarzony pręt i zaraz go puściła, gdy nogi oplotły jej szyję i zacisnęły się w potężnym uścisku. Karol wydobył miecz z pochwy i długim susem znalazł się przed nimi. Klinga świstnęła, a w głowie blondynki zadzwoniło. Zobaczyła gwiazdy i bezwładna osunęła się. Alwin chwycił cęgi włożone w piec i złapał gwóźdź. Wyjął go z ręki chłopaka, który ponownie syknął. Potem zrobił to samo z drugim gwoździem. Teraz jednak rozpalony metal dotarł do skóry karmelowłosego. Wrzasnął, ale szybkim ruchem Alwin uwolnił młodzieńca od drewnianego koła. Zaraz chwycił go pod ramię i wyjął swoją manierkę. Kochał ten prezent od młodszej kuzyneczki. Ostatnio całość wypiła Lane. Jednak teraz ponownie była pełna. Wystarczyło zakręcić i magicznie zawartość się odnawiała.
-Pij-przyłożył otwór do ust karmelowłosego. Chłopak łapczywie wypił wszystko.
-Hięhi...-wyrzęził. Rozcięte usta, wyrwane zęby i zakrzepła krew przeszkadzała mu w poprawnym mówieniu.
-Him jestescie?-zapytał cicho.
-Przyjaciółmi twojej siostry. Lucas prawda? Widziałem cię na zdjęciu w jej komnacie, dlatego raczyliśmy przeszkodzić tej pani-spojrzał na Karola przypinającego właśnie dziewczynę do pryczy z kołowrotkiem służącym do rozciągania.
-Przyszliśmy po jedno, a robimy drugie-zaśmiał się Cets zamykający nogi blondynki w dybach przymocowanych do pryczy.
-Jah się mają sprawy pothas mojej nieopecnosci-twardsze litery sprawiały mu duże trudności.
-Zależy jak na to patrzeć. Rassimov traci kontrolę nad Bliskim Wschodem i Bałkanami, ale tam są średniowieczne nastroje antymagiczne. Co tam jeszcze, a no tak, światy się pierniczą i przenikają. Podobno nawet miasto Saurusów się przeniosło-poprawił pozycję wciąż utrzymując Lucasa w pionie. Zielonooki spojrzał z ukosa jak na dziwaka, ale nie miał sił na dziwienie się. Ciało miał poharatane, poparzone, w niektórych miejscach obumarłe, a większość mięśni odmawiała posłuszeństwa.
-Dobra, aby znaleść Corsaka i będzie gites-uśmiechnął się Karol kręcąc kołowrotkiem i naciągając ciało dziewczyny-A się dziewczyna zdziwi-parsknął.
-Wiesz, gdzie Corsus ma gabinet?-spytał Lucasa.
-Dwa pomieszcenia dalej-powiedział. Ale głos nie był jego. Pochodził z otwartych drzwi. Na progu stał mężczyzna przewyższający o centymetry obu chłopców, równego wzrostu. Jego czarna szata z czerwonym podbiciem poruszała się mimo braku przewiewu. Czarny runiczny miecz spoczywał w pochwie przytroczonej do pasa. Poprawił swoje czarne włosy i wygładził czarny jak smoła wąs. Karol stanął przed Alwinem i Lucasem.
-Wycięliście połowę straży więzienia dla jakiegoś Casterwilla? Nie...Wy szukacie pewnej odtrutki prawda? Spodziewałem się raczej zobaczyć ją osobiście.
-Jesteś w stanie zdjąć klątwę?-spytał groźnie Cets.
-A po co miałbym to robić? Nie widzę w tym żadnej korzyści.
-Ohym wy lahacie?-wyseplenił Lucas.
-Potem wyjaśnimy-powiedział Karol.
-Co chcesz w zamian za zdjęcie klątwy?-spytał Alwin.
-Transitus Thinktis!-czarnoksiężnik wykonał niezrozumiały gest.
-Mentalna bariera!-rzucił Karekezi.
Corsus zmarszczył brwii. Chłopak zrobił podobnie, złapał się dodatkowo za głowę. Karol odsunął się. Czuł agresję w powietrzu. Toczyła się walka w myślach. Zdecydowanie wygrywał ją czarnoksiężnik. Chłopak jako rycerz zakonu jednak miał w zanadrzu coś czego zwykłych łowców Fundacji nigdy nie uczono.
-Mentus Muratorus!-dodał i wtedy wypchnął umysł Corsusa ze swoich myśli. Czarnoksiężnik tego się nie spodziewał.
-No no...Kto cię nauczył takiej sztuczki?-pokiwał z podziwem.
-To podstawowe zaklęcie naszego zakonu przeciwko urokom-powiedział obojętnie.
-Doprawdy?-uśmiechnął się zawadiacko i skierował falę uderzeniową w Karola. Chłopak jednak nie kłamał. Cets zatrzymał próbę czytania myśli tym samym zaklęciem. Corsus pokiwał głową z jeszcze większym podziwem. Nigdy nie lekceważył wroga, a w szczególności dwóch.
-Nie mam pojęcia jakim cudem jeszcze dziewczyna żyje, zakładam, że maczałeś w tym palce sądząc po twoim dzisiejszym pokazie-pogłaskał swój podbródek-Każę zdjąć klątwę pod jednym warunkiem. Zdobędziecie dla mnie pewien amulet zamknięty w skarbcu Casterwillów. Sam bym go zdobył, ale cóż...Do otwarcia skarbca potrzebny jest Casterwill, który nie został przeklęty.
-Rassimov więzi tu pewnie z setkę Casterwillów. Cóż za problem pożyczyć jednego? Jeden nawet opiera się o mnie- Alwin przymknął prawe oko i rozszerzył lewe.
-Ponieważ mnie nie wpuści choćby były otwarte na rozcierz i dodatkowo zapraszał kamerdyner-prychnął.
-Co to za amulet tak pilnie strzeżony?
-Nie tyle amulet co jego fragment. Malutka wskazówka do mojego Hina-pokazał kieszonkowy zegarek z jedną wskazówką.
-Dobrze, tylko Lucas nie jest na siłach, aby nam pomóc-spojrzał na zmaltretowanego chłopaka.
-Aby otworzyć skarbiec wystarczy, że dotknie wrót. W środku gdy spotkacie strażników powiedzcie, że szukacie Krynicy Zdroju dla niego i przedstawcie go. Na pewno wam go dadzą. Tytan leczy wszystkie fizyczne rany. Potem musicie kombinować.
-Ale hahelo mialpym pomahac?-wyseplenił Lucas-Jaha lątwa?
-Pomożesz im, aby się wyleczyć. Nie musisz zabierać amuletu. To ich zadanie-wykonał prezentacyjny ruch ręką.
-Nie snam has! Chemu mialpym fam wiehyc i nie pofshlymac?-warknął Lucas.
-Choćby dlatego!-wściekły Alwin zwinnie odsunął się od chłopaka. Ten krzyknął, gdy oparł się pełnym ciężarem na nogi. Były złamane i to nie w jednym miejscu. Upadł i zawył jeszcze bardziej, gdy odezwały się świeże rany biczowania rozpalonym biczem. Karekezi zaraz go podniósł.
-Bez magii do starości będziesz się kurował i nie odzyskasz pełni sił-warknął młodzieniec. Karol zdziwił się na agresję kuzyna. Ale domyślał się powodu.
-Ughh...Dophe...Ohfosze, ale halej nie homaham-wyjęczał.
Corsus zawadiacko uśmiechnął się. Wypowiedział zaklęcie i zamiast drewnianego koła pokrytego krwią pojawił się portal niczym obrócona tafla czarnej wody. Teleport miał ich przenieść od razu na miejsce. Wspierając Lucasa zniknęli.
Gdzieś w Szkocji...
Kasztanowłosy mężczyzna wyjął z plecaka mapę. Na kartce pokreślono wiele linii i wypisano kilkanaście współrzędnych.
Stali na lekkim wzniesieniu. Przed nimi rozpościerał się widok na kamienna wzgórze otoczone srebrzystą leniwie płynącą rzeczką. Od wschodu rozpościerał się typowy wysokogórski las iglasty. Z zachodu mieniło się tysiącami kolorów kryształowwe jeziorko. Gdzie niegdzie nad głowami krążyły większe ptaki. Słońce zbliżało się do szczytu nieboskłonu. Objął ramieniem swoją ciemnowłosą towarzyszkę. Kobieta spojrzała na niego. On uczynił to samo. Usta zbliżyły się do siebie. Gdy się zetknęły z lasu wypadła jaskółka i zatoczyła krąg nad stojącą w objęciach parką. W akompaniamencie ptasich treli rozkoszowali się chwilą.
-Tak tu pięknie-wtuliła się mocno w Dantego-Chciałabym po wszystkim tu zamieszkać.
Vale wchłonął delikatny zapach Zhalii włosów. Pogłaskał je i przepuścił między palcami.
-Tak będzie mój skarbie-pocałował ją w czoło na znak opieki-Razem z Fabrizio i Rosalią.
Trwali tak jeszcze kilka chwil, gdy zerwał się wiatr. Rozwiał włosy kobiecie i potargał czuprynę mężczyzny. Parka ruszyła w stronę skalnego wzniesienia, na którym stały ruiny szkockiej warowni. Po paru minutach spaceru zatrzymali się nad potokiem. Rzeczka była krystalicznie czysta i płynęła wolno przy cichych dźwiękach pluskania o brzegi koryta. Zaczerpnęli z niej dla ugaszenia pragnienia. Tej doliny nikt nie zamieszkiwał od czasu opuszczenia warowni przez jej właścicieli. Dante przeskoczył po wystających kamieniach na drugą stronę. Zhalia uczyniła podobnie. Przy ostatnim jednak stopa osunęła jej się i straciła równowagę. Vale złapał ją za rękę i pomógł złapać równowagę. Runęła w jego objęcia. Zaskoczony nie utrzymał się i oboje upadli na ciemnozieloną trawę. Ułożyli się w kształt gwiazdy. Roześmiali się.
-Tyle radości dawno nie uświadczyliśmy. Dobrze, że pojechaliśmy razem-westchnęła Zhalia i wpatrzyła się w biały puch chmur na błękitnym niebie.
-Kocham Cię!-powiedział wpatrując się rozmarzonym wzrokiem w Zhalię.
-Kocham Cię-odparła namiętnie.
Znów ściskali się w objęciach podsumowując sytuację pocałunkiem. Zainteresowany wróbel wylądował na kamieniu obok przypatrując się parce. Gdy znów przyszedł czas na dalszą wędrówkę, parka wstała. Wróbelek odleciał. Będąc już u podnóża wzniesienia dojrzeli czarną sylwetkę na zrujnowanej baszcie. Warownia niegdyś zapewne broniąca granicy, dziś zarastała mchem. Z dumnych kamiennych murów pozostały okrawki porośnięte mchem, porostem, czy bluszczem. Cylindryczna baszta straciła kawałki niektórych ścian, jednak wciąż dumnie wznosiła się ponad okolicę. Na jej szczycie nadal powiewał poszarpany niebieskozielony sztandar. Wspięli się drogą na szczyt wzniesienia. Z drogi wystawały kamienne płyty, które stanowiły kiedyś dogodną ścieżkę dla wozów. Dziś nie przejechałby żaden bez zniszczenia kół. Przy szczycie czekała na nich brama. Przeżarta rdzą krata chroniąca dostępu do warowni była opuszczona. Nie było to jednak problemem. Mur był zniszczony z lewej strony zrujnowanego barbakanu. Weszli na dziedziniec. Spod kamiennej posadzki na powierzchnię lgnęła się trawa. Tam gdzie prawdopodobnie był plac ćwiczeń pokryty piachem, znajdował się bujny gąszcz niskich drzewek i różnych traw. Przy baszcie znajdowała się siedziba władcy. Dwupiętrowy budynek trzymał się nieźle. Obrósł mchem i bluszczopodobnymi roślinami. Dolne wysokie okna były wybite, a prawe skrzydło drzwi wypadło z zardzewiałego zawiasu. Pierwsze piętro było nienaruszone. Na drugie jednak upadła drewniana konstrukcja dachu, która zawaliła się do środka, gdy spróchniała belka nośna na środku zadaszenia. Na dziedzińcu o płot oparte był skorodowane tarcze i miecze, a także spróchniały łuk i trzy strzały wbite w ziemię. Schody prowadzące na blanki choć zniszczone pozwalały zręcznemu wspinaczowi na dostanie się na fragment ocalałego muru.
-Sądzisz, że mogą tu być?-spytała Zhalia.
-Jedna z legend mówi, że przebywał tu jeden z rycerzy okrągłego stołu. Gdzie indziej mogli się udać słudzy Pani Jeziora?-wyjaśnił kasztanowłosy.
-Do Camelotu?-uśmiechnęła się.
Dante podrapał się po głowie.
-Jak będzie trzeba to i Camelot znajdę-objął ramieniem żonę i oboje skierowali się ku siedzibie władcy.
Pierwszy zajrzał Dante. Panował półmrok, ponieważ okna znajdowały się po północnej stronie. Odpalił Burzę Błysków. Ich oczom ukazała się sala tronowa. Przy przeciwległej ściane na podwyższeniu stał dębowy tron nadszarpnięty zębem czasu, ale wciąż w dobrym stanie. Do niego prowadził niebieski dywan. Równolegle do tkaniny ustawione były długie drewniane stoły, z czego jeden leżał przewrócony. Przy meblach stały dwie całe ławy i dwie skrócone o połowę. Sala mogła pomieścić całą drużynę wojów na uczcie. Po obu stronach ścian wymurowano kominki, które ocieplały kasztel. Wszędzie wisiały niebiesko zielone zdobnicze tkaniny. Skierowali się na schody po prawej stronie. Drugie identyczne prowadziły na górę po lewej stronie. Mijając talerze i półmiski weszli na drewniane stopnie. Dante bacznie mierzył każdy swój krok. Schody jednak wykonano z bardzo solidnego drewna i dobrze zakonserwowano. Nawet nie skrzypnęły pod ciężarem odwiedzających. Na piętrze przez całą długość przechodził korytarz ozdobiony zielonym dywanem i kilkoma komódkami. Po obu stronach zaś znajdowały się komnaty. Dante otworzył pierwszą z nich. W środku ujrzeli kwadratowy pokój z dwuosobowym łożem niebieskiej barwy, stolik z krzesłem, komodę, lustro i szafę. Nie wyglądał na komnatę właściciela warowni. Dante miał się cofnąć, gdy poczuł czubek czegoś ostrego na plecach. Zhalia również zamarła.
-Czego tu szukacie?-zapytał nieznajomy.
-Malorego i White'a-odpowiedzieli chórem.
Nieznajomy pozwolił się odwrócić. To nie był obcy, to było dwóch obcych dzierżących miecze skierowane w ich piersi.
-Pan Dante! Pani Zhalia!-zawołali.
Towarzysze rzucili się na szyje przyjaciół.
-Jak dobrze was widzieć! Tyle czasu! Prawie rok! Co was tu sprowadza? Nie czekajcie! Nie będziemy tak o suchym pysku! Cathy!! Choć!
Z środkowej komnaty wychyliła się dziewczyna o złocistych włosach. Uśmiechnęła się na widok Dantego i Zhalii. Z radością ich przywitała.
-Cathy! Leć do spiżarni i przynieś butelkę wina, albo lepiej dwie.
-Tak jest!-i pobiegła na dół.
Malory poprowadził ich do komnaty, z której wyłoniła się uprzednio dziewczyna. Komnata była podobnej długości, lecz dwukrotnie szersza. Stało tu wielkie podwójne łoże z baldachimem, bogato zdobiona toaletka, drewniana bania do mycia, stół z czterema krzesłami, skrzynia ze złotymi okuciami i komody. Na ścianie wisiał obraz brodatego szkockiego górala w tradycyjnym kilcie dzierżącego wielki dwuręczny miecz. Oświetlenie dawał okrągły żyrandol z zapalonymi świecami. Obok łóżka stał jeszcze jeden mebel. Drewniane łóżko z barierkami wyściełane szkarłatnymi poduchami. We wnętrzu gaworzyły sobie dwa małe dzieciaczki. Dante i Zhalia od razu pobiegli do łóżeczka. Wzięli na ręce maleństwa i ze łzami w oczach przytulali. Prawie roczne maluchy rozpoznały swoich rodziców. Dante trzymał na rękach dziewczynkę o włosach ciemnych odziedziczonych po matce. Chłopiec na rękach Zhalii ewidentnie będzie kasztanowowłosy po ojcu.
-Cześć mój mały Fabrizio-przytuliła Vale'ka mocno swoje dziecko.
-Witaj mała Rosalio-tak samo postąpił Dante. Wymienili się bliźniakami i tak samo się przywitali. Po chwili radości i łez do komnaty przyszła Cathy.
-Wino już gotowe-wskazała pokój na przeciwko.
Przenieśli się. Malory i White przerobili tą komnatę na jadalnię. Stał tu stół i dwie przerobione ławy, dlatego na dole dwie były takie krótkie. Znajdowały się tu też szafki na naczynia i kielichy. Malory wyjął z jednej z nich srebrne kielichy. Gdy się tu znaleźli srebrna zastawa zaszła śniedzią, ale udało się ją wyczyścić i doprowadzić do pierwotnego stanu.
White polał wino, które spoczywało w piwnicznej spiżarni tej warowni. Rocznik tysiąc pięćset dziewiędziesiąty trzeci. Zasiedli wokół stołu. Dante z Rosą na kolanach, a Zhalia z Fabrim.
-Jak nas znaleźliście?-spytał Malory.
-W grocie Casterwillów znalazłem książkę, która opisywała różne miejsca z legend Króla Artura w dość szczegółowy sposób-odparł Dante.
-A wy? Dlaczego tutaj?-dopytała Zhalia
White wziął łyk wina. Rozpoczęła się opowieść po przybyciu Cathy do groty Casterwillów:
"Starszy obrońca siedział przed kominkiem. Czytał 'Legendy prawdziwe-Król Artur'. Do salonu weszła złotowłosa dziewczyna.
-Panie Malory? Mogę coś jeszcze zrobić?-zapytała nieśmiało.
-Nie drogie dziecko. Idź odpocznij-odpowiedział.
-Spałam dziś dużo i mi się nie chce...
-Zaczerpnij powietrza przy klifie. Za kwadrans pokażę ci Ostry Mróz.
Dziewczyna kiwnęła i krętym tunelem trafiła do dużego jeziora, z którego wystawała masa głazów. Przeszła ścieżką obok tafli wody i przy ujściu owiała ją chłodna bryza. Wyszła dalej starając się nie zamoczyć butów. Usiadła na krawędzi. Nogi luźno zawisły nad morzem. Brała głęboki wdech i płytko wydychała. Uwielbiała morskie powietrze. Wpatrzona w fale nie dostrzegła zniekształconych cieni rzucanych przez kilka przyklękniętych postaci na szczycie ściany.
-Mamy ich-syknął ten z lornetką wpatrujący się w dziewczynę.
-Przekaż Eurtowi-wskazał środkowy tego trzeciego. Tamten zasalutował i pobiegł.
White kończył porządkowanie książek na półce. Najważniejsze oznaczał żółtą odblaskową nalepką. Usłyszał pukanie. Pociągnął za pochodnię i kawał litego kamienia odsunął się. Przed nim stanął zdyszany ksiądz.
-Lucjan? Ty tutaj?-White zdziwił się.
-Słuchaj! Grupa ubranych w garnitury rozpytuje o was po całej wsi. Kilku już powiesili za brak współpracy.
-To musi być Spirala-wbiegł do salonu-Malory! Zabierz maluchy w bezpieczne miejsce. Spirala może nas odkryć! Gdzie Cathy?!
Starzec nie zdziwił się na widok księdza. Wskazał tunel ku klifowi. White kiwnął i pobiegł tam. Drugi obrońca zaś wszedł do pokoju dziewczyny. Złapał jednego malca i włożył do kołyski, a potem drugiego. Rozejrzał się i chwycił jeszcze ramkę z całą rodziną Lambertów, którą Cathy dostała od White'a, gdy ten poszedł przeszukać ich mieszkanie. Wrócił do części salonowej i podszedł do kominka. Przekręcił figurkę pierwszej Pani Jeziora. Kominek szczeknął i obrócił się. Pojawił się przewiew z kanału wentylacyjnego. Obrońca z malcami skorzystał z wyjścia awaryjnego, którego nie używali od lat. Zaraz za nim ceglana konstrukcja wróciła na miejsce.
Tymczasem White wpadł na ścieżkę wokół jeziora. Zawołał Cathy. Dziewczyna szybko odpowiedziała zaniepokojona tonem głosu opiekuna.
-Uciekamy! Spirala może być blisko...
Od strony, z której przybiegła Cathy, na linach wpadli niczym komandosi czarno ubrani w garnitury łowcy Spirali. Rozległy się zaklęcia.
White rzucił dziewczynę na ziemię. Zaklęcia minęły ich o włos. Obrońca wyjął amulet do przywołania tytana. Klątwa Śmierci wytrąciła mu go. Zaklął pod nosem. Podniósł się i Stalową Sferą zatrzymał zaklęcie.
-Uciekaj!-wrzasnął do dziewczyny.
Cathy nie trzeba było dwa razy powtarzać. Puściła się biegiem w kierunku salonu. Dwa zaklęcia ją minęły, trzecie trafiło i wytrąciło z równowagi. Nadepnęła na mokry kamień i poślizgiem wpadła do jeziora. White wyjął miecz i rzucił Ostry Mróz. Fanatyk padł. Przewaga wciąż była po stronie Spirali. Rzucili salwę zaklęć. Tarcza White'a prysła. Sam został odepchnięty. Oszołomiony przez kilka sekund został związany walką w zwarciu. Pierwszy fanatyk wytrącił mu miecz, a drugi odkopał daleko. Trzeciego zablokował i wysłał Pustkę w Czwartego. Ostatni kopnął go potężnie w piszczel. White zgiął się i wykorzystując to Pustkę posłał między nogi dwóch. Siła rażenia jednak dosięgła i jego wyrzucając obrońcę za przeciwników. Dwaj nietknięci fanatycy dopadli do niego, gdy jeszcze leżał i przydusili. Fanatyk raz po raz uderzał go w twarz. Cathy będąc przy drzwiach do salonu, odwróciła się zaniepokojona. Zobaczyła obrońcę masakrowanego przez spiralowca.
-Nie!!!-wrzasnęła, ale fanatyk miał zajęcie.
Ręce drżały jej. Pojawił się w jej wyobraźni strumień światła lecący przed siebie. Wyciągnęła dłoń. Burza Błysków z zawrotną prędkością trafiła Fanatyka wypalając mu dziurę w piersi.
-Udało mi się!-pisnęła.
White pozbawiony ciężaru szybko obrócił się i z pozycji lekkoatlety biegacza wystartował. Dopadł do drzwi i razem z dziewczyną zabarykadowali je od środka. Ksiądz Lucjan już opuścił grotę. Dopadli do kominka i powtórzywszy ruchy Malorego wbiegli w tajny tunel ewakuacyjny. Chwilę później drzwi eksplodowały na tysiące kawałeczków, a następnie regał przykrywający główną drogę. Za przejścia wyszedł wielki blondyn o błękitnych oczach.
-Psiakrew! Spóźniliśmy się-za jego pleców wyszło trzech fanatyków-Tchórze otrzymają tęgie baty. Tak się bać iluzji. Przeszukać grotę!
Kilkanaście godzin później...
Srebrzysta tarcza chyliła się do horyzontu. Terenówką zjechali na drogę gruntową w las. Las opatulała mgła gęsta, że nawet samochód odczuwał opór. Świerki delikatnie poruszały się zgodnie z podmuchem wiatru. Ciemną trasę oświetlały jedynie reflektory wozu terenowego ledwie przebijające się przez pierwsze warstwy mgły. Cathy spała oparta o szybę. Malory i White jechali w ciszy, aby nie pobudzić dziewczyny, czy maluchów. Droga pokryta żwirem skończyła się. Dalej jechali na przełaj po trawie. Po kwadransie dojechali do płytkiej rzeczki. Koła rozchlapały wodę na wszystkie strony. Pod wzniesieniem zatrzymali się. Malory wysiadł i otworzył drzwi od strony dziewczyny. Delikatnie pogłaskał po głowie i szepczącym głosem obudził. Cathy przetarła zamglone oczy. Wysiadła z samochodu. Burza Błysków White'a i Malorego oświetlały tylko malutki obszar. Mgławica ograniczała widoczność do dziesięciu metrów.
-Musimy wejść na wzgórze ponad tą przeklętą zasłonę-nakazał White.
Znaleźli kamienną ścieżkę. Szło ciężko z powodu zniszczonych i wystających kamieni. Wynieśli się ponad mgłę. Ich oczom ukazały się upiorne czarne zarysy twierdzy na tle. Błysnął piorun rozświetlając niebo. Cathy poczuła ciarki.
-Strasznie tu...-szepnęła zaniepokojona.
Malory i White milczeli. Starszy rzucił Burzę Błysków nad czarny kształt. Zaklęcie zgasło nim dotarło do muru.
-Zamek otoczono zaklęciem ochronnym-wywnioskował Malory.
Podeszli pod bramę i natychmiast ogarnął ich mrok. Zaklęcie zgasło. Krata była podniesiona. Weszli. Po obu stronach wisiały pochodnie. Mężczyźni zdjęli je z żelaznych uchwytów. Rozpadały się w dłoniach, ale zapłonka była w dobrym stanie. Zapalniczka szybko rozpaliła pochodnię. Blask ognia omiotnął ściany. Weszli na czarny dziedziniec. Rozpoczęła się burza.
-Coś tu jest nie tak. Cathy, trzymaj się blisko.
Zapłonęło zielone światło w domu dziedzica. Niepewnie ruszyli to zbadać. Przed budynkiem zatrzymali się wpatrując w okna. Nic tam nie było. Postanowili wejść. We wnętrzu płonęły zielonym ogniem świece i pochodnie, a także ogień w kominku. Dwa równolegle ustawione stoły z rzędami ław pokryte były srebrną zastawą. Obrońcy trzymali miecze w pogotowiu. Nagle trzasnęły drzwi, samoczynnie się zamykając. Zgasły ich pochodnie. Przeraźliwy krzyk i metaliczny łoskot dobiegł ich uszu. Nad tronem uniosła się zielona zjawa pokryta obdartą szatą, dzierżąca miecz w obu skutych łańcuchami wychudzonych dłoniach. Miejsce twarzy rozpływało się zostawiając wyłącznie czerwone świecące oczy. Zawyła ponownie.
-Przybądź Strażniku!-przywołał tytana jeden z obrońców.
Cathy z kołyską dopadła drzwi próbując je otworzyć. Zatrzaśnięte na głucho. Nagle zabłysnęły zielenią i wystrzeliły z nich łańcuchy oplatając dziewczynę. Koszyczek z maluchami upadł na ziemię. Malory rzucił się na pomoc. Ciął ogniwa, ale szczerba nie pojawiła się na metalu, a na mieczu. Złapał żelaztwo i pociągnął. Nic z tego. W tym czasie na White'a rzucił się stwór. Miecz długością dorównywał potworowi mimo to posługiwał się nim z lekkością. Obrońca uchylił się, a Strażnik uderzył z flanki. Przeleciał przez niego. Stwór nabrał szarej barwy i mglistej formy. White ciął płasko, ale ostrze przeniknęło wroga. Rywal znikł w blaskach i nagle pojawił się za Obrońcą tnąc niewyobrażalnie szybko. Strażnik zdążył skoczyć na swojego właściciela. Wrócił do amuletu, a White poturlał się pod ławę, gdzie uderzył się w głowę. Przy drzwiach łańcuch ciaśniej oplatał dziewczynę. Malory na próżno próbował zaklęć. Stwór znikł w błysku. W mgnieniu oka pojawił się obok starszego obrońcy. Ciął płasko na wysokości szyi. Nie dokończył ruchu, gdyż latający talerz trafił go w plecy. Odwrócił się w kierunku skąd naczynie nadleciało. Malory wykorzystując energię obrotu ciął skośnie od biodra po bark. Upiór zawył metalicznym głosem. Już się odwracał, gdy nadleciał półmisek. Wtedy przyjął postać niematerialną i ruszył na White'a. Obrońca chwycił dużą tackę i niezdarnie strącił nią dwa talerze kielich i pojemniczek z solą, która posypała się po podłodze.
-Po prostu świetnie! Pech w walce na pewno mi pomoże-i zaklął.
Upiór przyjął materialą formę i uderzył znad głowy. Taca, którą rzucił White, została przecięta w połowie. Zaskoczony obrońca musiał się uchylać.
-Może by cię tak paskudo oślepiło-warknął i zgarnął z podłogi rozsypaną sól, tyle ile mógł i cisnął w twarz upiora.
Potwór zawył boleśnie, czego White się nie spodziewał.
-Sól! Chyba wschodnioeuropejskie ludy używały jej do odstraszania upiorów!-krzyknął radośnie i chwycił kolejną porcję.
Upiór się otrząsnął i przyjął niematerialną postać. Odwrócił się w stronę Malorego mocującego się z łańcuchami trzymającymi nogi, ręce i tułów Cathy w ciasnym ścisku.
-Nie skończyłem z tobą!-wrzasnął White i chowając miecz wziął drugą garść soli. Pobiegł w stronę upiora. Malory tym razem czujniejszy przeskoczył nad dziewczyną i w gotowej pozycji bojowej czekał na stwora. Upiór jednak miał inny cel. Bardziej nie ruchomy. Nie złożył się do uderzenia, ani do cięcia. Trzymając miecz prostopadle do ziemi szykował pchnięcie. White cisnął w niematerialną postać upiora. Wystarczyło. Zawył, a na plecach rozżarzyły się ślady po zetknięciu z przyprawą. Wściekły potwór zakręcił się jak śmigło i kontynował ten ruch trzymając wyciągnięty przed sobą miecz. Obrońcy musieli odskoczyć w tył aby zejść z zasięgu broni. Ruszył na White'a. Obrońca musiał się cofać. Malory strzelił Ostrym Mrozem. Upiór zatrzymał swój wirujący atak. Posłał zaklęcie ponownie. Potwór nie zareagował. Poleciała Pustka i eksplodowała w chmurze dymu. Potwór stał jak stał.
White poszukał na stole innego naczynia. Znalazł jeszcze jedno.
-Zginiesz poczwaro-i piruetem uniknął ostrza, które przecieło drewniany blat jak masło.
Upiór ciął płasko z lewej. White przeskoczył na stół. Stwór trafił mebel z taką siłą, że drewno upadło na bok strącając White pod nogi upiora.
-Łap to kanalio!-cisnął całym pojemnikiem soli w twarz stwora.
Miecz wypadł z rąk potwora. Chwycił się on za głowę w szale bólu i wściekłości. White ledwie podniósł broń Upiora i wbił go w pierś. Rozległ się metaliczny łoskot i potwór wyginając się w mostek rozpadł się w powietrzu. Ogarnęła ich ciemność, gdy zgasły zielone płomienie. Cathy wstała wolna od upiornych łańcuchów.
-Jak często takie przygody przydarzają się łowcom-sapiąc spytała Obrońców.
-Zapewne często-odparli-Burza Błysków-pomieszczenie rozświetliło się normalnym światłem. Na miejscu śmierci potwora coś błysnęło. Pierwsza dostrzegła do Cathy. Zaciekawiona podniosła znajdźkę. Zamknęła oczy, a ból pojawił się w jej umyśle. Skuty łańcuchami upiór wył i szarpał się chcąc na wolność w jej głowie. Nie wytrzymała takiej kakofoni przeraźliwych dźwięków. Upuściła amulet. Natychmiast uspokoiła się. White dostrzegł to i sam podniósł amulet. Tytan nie połączył się z nim, ale też nie wywołał takiego efektu jaki miała (nie)szczęście poznać Cathy.
-Idziemy na górę do pokojów sypialnych-nakazał Malory.
Na piętrze przebadali wszystkie komnaty i zapalili większość pochodni. Postanowili, że tej nocy prześpią się w jednej komnacie.
Następnego dnia obudzili się bez żadnych niepokojów. W świetle dnia wyglądało tu o niebo lepiej. Wystarczyło tylko posprzątać cały bałagan. Rozdzielili sobie komnaty i przydzielili początkowe obowiązki."
-Od tamtej pory tu mieszkamy. Dość spokojnie tu. Jesteście drugą grupą zwiedzaczy od kilku miesięcy. Jednak burze tutaj są potężne. Trzy dni temu jak się rozległy huki...A jak wicher dudnił, aż drzwi frontowe nam wyrwało z zawiasów-dokończył historię Malory.
-Widzę, że wam tu się przyjemnie żyje-stwierdził Dante.
-Nie jest źle, pare rzeczy odnowiliśmy, coś nieco uporządkowaliśmy i jest przytulnie.
-A parter?-spytała Zhalia.
-Zamierzamy go odnowić, ale dużo pracy mamy przy naprawie dachu. Padł na pół jak Titanic.
-A ten amulet?-spytał Dante.
-Wiesz...Holotomu nie da się kupić w każdym sklepie-ironizował White.
Dante sięgnął do plecaka i wyjął magiczny komputer. Postawił na stole i otworzył. Przywitał ich kobiecy głos. White pokiwał głową i zdjął amulet z szyi. Holotom odezwał się.
-Upiór, typ:nieznany, atak:pięć, obrona:sześć, zdolność specjalna: Upiorny Skok-wyrecytował.
-Typ nieznany?-jęknęła Zhalia.
-Światy coraz bardziej się przenikają i przychodzą nowe tytany z Huntika-poinformował Dante.
-Co wyście porabiali przez ten czas panie Dante?-zapytała Cathy-A Lok?
-Odkrywaliśmy nowe lądy-rzucił z przekąsem-Ratowaliśmy się-spojrzał na Zhalię-A teraz szukamy sposobu na Rassimova-machnął
ręką-A Lok? Żyje i ma się dobrze w Chantily.
-A co z Lucjanem z waszej historii?-dopytała Zhalia.
-Skończył jak wszyscy z tamtego miasteczka-White przejechał palcem po swoim gardle.
-Chyba czas na nas. Już wieczór idzie-powiedziała Zhalia wpatrując się w niebo za oknem.
-Tak od razu? Może prześpijcie się tu kilka dni, albo chociaż tę noc?-zaproponował Malory.
Dante i Zhalia popatrzyli po sobie, a potem po dzieciakach na kolanach. Zgodzili się.
-A więc pokażmy wam waszą komnatę-i wszyscy wstali.
Najlepszy łowca Fundacji i jego żona postanowili odpocząć kilka dni w zapomnieniu. Tak dobiegł końca dzień, w którym Vale'owie osiągnęli swój cel.